Tak kiedyś śpiewał Czesław Niemen i pewnie w głowach wielu z nas ta melodia gości sobie czasem. Przez lata całe nie rozumiałam skąd te mimozy i o co chodzi, aż tu ktoś mnie uświadomił, że w pewnych częściach Polski mimozami nazywane są nawłocie kanadyjskie. W mojej okolicy w ostatnich dwudziestu latach rozpleniły się niesamowicie i ... kwitną już od dwóch tygodni złocąc łąki swoimi wiechami, a szerokie piramidy drobnych koszyczków kołyszą się przy każdym powiewie wiatru. Ich kwitnienie zapowiada nieuchronne nadejście tej chłodniejszej i ciemniejszej pory roku. Gdyby ktoś chciał się upomnieć, że naszym rodzimym symbolem zbliżającej się jesieni jest kwitnący wrzos, to spieszę Was zapewnić, że on też już kwitnie. Pora rozpocząć robótkowe przygotowania na ten chłodniejszy sezon.
W moich dzianinach prezentowanych tutaj w poprzednim poście w zasadzie postępów brak, a ja tymczasem robię próbkę do swetra. Docelowo nie będzie robiony na drutach, jak na zdjęciu, chociaż nie będę się zarzekać, ale na potrzeby tej próbki wyciągnęłam stare poczciwe długie druty, które okazują się posiadać całkiem ostre końce, ale że w tym tysiącleciu robiłam wyłącznie na drutach z żyłką, ewentualnie pończoszniczych, to te obijają mi się wszędzie po prostu strasznie!
Co myślicie o swetrze w kolorze jak na załączonym zdjęciu? Włóczka jest czystą wełną i to bardzo cienką: 600m/100g, dlatego postanowiłam dziergać z podwójnej nitki.