Renulkowa serwetka leżała odłogiem dobre dwa tygodnie z okładem. Ale w piątek przyszedł na nią czas i próbowałam nadrobić zaległości. Miałam sporo wolnego czasu w podróży i odreagowałam stresy minionego miesiąca machając czółenkiem. To bardzo dobry sposób na rozładowanie złej energii. Przynajmniej dla mnie. Korci mnie, aby w ósmym okrążeniu coś pokombinować, ale jeszcze nie zdecydowałam się ostatecznie. Nie jest to jedyna robótka nad którą pracuję. Ostatnio zamarzyła mi się apetyczna serwetka płócienna obrabiana na szydełku. A dlaczego apetyczna? Może zobaczycie już w następnym poście. I jeszcze pochwalę się, że w ostatnim tygodniu mój zbiór czółenek powiększył się o pięć nowych, każde w innym kolorze. Bardzo wygodnie się nimi robi.
O rajuśku, jak bym chciała umieć robić frywolitki! Szydełkuję, drutuję, szyję (patchworki zwłaszcza), maluję meble - a frywolitek nigdy nie próbowałam, a tak mi się podobają :-) Twoje są piękne!
OdpowiedzUsuńWiesiu, nie wiem skąd jesteś, ale w Polsce jest trochę osób robiących frywolitkę, są i takie, które mogą Cię nauczyć.
OdpowiedzUsuńJestem z Zielonej Góry. I lubię też Williama Morrisa :-) Widziałam piękne aplikacje na podstawie jego wzorów. Kiedyś spróbuję!
UsuńWiesiu, kilka dni temu wysłałam Ci maila, ale nie wiem, czy do Ciebie dotarł
UsuńPrzepiękna serwetka. Zastanawiam się jak długo trzeba ćwiczyć, aby stworzyć takie cudo? Ja dopiero się uczę przeglądając filmiki w internecie.Tak więc jestem na początku drogi. Mam nadzieję, że kiedyś też uda mi się popełnić coś podobnego.
OdpowiedzUsuńZostały mi jeszcze trzy okrążenia. Znów mam małą przerwę z uwagi na inne obowiązki. Frywolitki nauczyłam się dziesięć lat temu i od tego czasu powstało parę nawet całkiem sporych prac, ale też miałam czteroletnią przerwę, w czasie której nie wzięłam czółenka do ręki. Na pewno na początku należy wyrobić parę motków nici, aby dojść do wprawy.
Usuń