Na początku lata zgromadziłam słuszną ilość trocin potrzebnych do zrobienia wałka do robienia koronek. Nigdzie mi się nie spieszyło, więc przez kilka tygodni suszyły się w kartonie na stole w warsztacie i budziły niesłychane zainteresowanie dzieci mojej Bratanicy. Maluchy za każdym razem, gdy przyjeżdżały prosiły o otwarcie pomieszczenia, zanurzały w nich ręce po łokcie i zastanawiały się nad różnicą pomiędzy piaskiem, a trocinami, bo w pierwszej chwili myślały, że to piasek.
Te igraszki sprawiły, że wszystkie półki w pomieszczeniu pokryły się warstwą kurzu drzewnego, więc aby położyć temu kres musiałam wziąć się do pracy i wykorzystać trociny zgodnie z pierwotnym zamiarem. Do wałka postanowiłam wmontować płaskorzeźbę wykonaną w drewnie, którą dostałam parę lat temu, a że nie mam jej gdzie powiesić, leżała sobie na strychu i czekała na ciekawy pomysł. Jej średnica determinowała średnicę całego wałka, nie mogła ona być mniejsza, niż 35 cm. Nie chciałam go wypychać trocinami w całości, więc w środek została wmontowana rura wentylacyjna o średnicy 15 cm. Z obu stron wałka zostały założone pierścienie z płyty, którą nazywam "pleckami mebli". Na całość uszyłam podszewkę z materiału wsypowego.
Wałek najłatwiej robi się ubijając trociny w rurze. Już jeden taki zrobiłam, o średnicy 19 cm, ale dostanie rury o średnicy 35 cm nie jest proste, więc musiałam poradzić sobie bez niej. Całość trzeba było zaszyć już ręcznie.
Rura w środku wałka tworzy naturalny schowek, gdzie można włożyć szpulki z nićmi, lub etui z klockami. Żeby to ładnie wyglądało i dało się zamknąć domontowałam taką oto zatyczkę. Jest wykonana z trzech podkładek korkowych. Dwie zostały docięte do średnicy otworu, wszystkie trzy skleiłam, na wierzch dałam owatę i obszyłam to wszystko tym samym materiałem, z jakiego zrobiony jest pokrowiec.
Długość wałka została dopasowana do długości deski na której można zamontować ten wałek na statywie fotograficznym. Taki zestaw wykoncypowałam sobie kilkanaście lat temu w początkach mojej kariery koronczarskiej. Pierwszy wałek z tamtego okresu już dawno nie istnieje, a deska i owszem. W tamtych czasach jej długość była dopasowana do długości walizki z którą jeździłam do Bobowej uczyć się koronki.
Gdyby ktoś chciał wykorzystać pomysł ze statywem, to wymaga to użycia ciężkiego statywu, bo tylko wtedy konstrukcja ta jest stabilna. Mój waży ponad 4 kg.
Jeśli chodzi o trociny, to muszą być one bardzo drobne, takie sprzedawane dla zwierząt, czyli raczej wióry nie nadają się, bo trudno jest wbijać w nie szpilki.
Ostatnie dziesięć dni upłynęło mi pod znakiem koronki klockowej. Powstają kolejne ozdoby choinkowe, ale o tym będzie już w kolejnym wpisie.
Śliczny ten Twój wałeczek,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHelena S. koronczarka śląska
Dziękuję :)
UsuńZielonego pojęcia nie mam o chodzi, ale i tak podziwiam :) Koronki klockowe a i owszem kojarzę, ale co one mają z wiórami... ot, kolejna zagwozdka do odkrycia :) Człowiek ciągle czegoś się uczy a i tak głupi umiera.
OdpowiedzUsuńOdpowiedziałam ponizej
UsuńWzór koronki przypina się do takiego wałka wepchanego trzcinami lub sianem, przywiesza się nitki zawinięte na klocki, czyli szpuleczki z uchwytami i do dzieła.
OdpowiedzUsuńPiękny wałek, jak zawsze perfekcyjnie wykonana praca :-)
OdpowiedzUsuńSuper pomysł z tym statywem :) Muszę pomyśleć :)
OdpowiedzUsuńTylko statyw musi być ciężki, albo musi mieć możliwość powieszenia czegoś poniżej środka ciężkości do obciążenia.
Usuń