poniedziałek, 29 grudnia 2014

Marzenie o ażurowej chuście

Rok temu planowałam zrobienie pierwszego entrelaka. Od tej chwili w internecie i w różnych publikacjach widziałam wiele pięknych prac, które teraz zaprzątają moją wyobraźnię. Trzy druciane marzenia już spełniłam. Teraz pora na następne wyzwanie. Będzie to kolejna praca z Intensywnie Kreatywną. Cóż z tego, że nimfa jeszcze nie skończona. Trzeba mieć plany, bo inaczej człowiek nie ma okazji dokonywania wyborów ;). Będzie upragniona ażurowa chusta, być może będzie to wstęp do zrobienia czegoś z estońskich wzorów. Kolory na zdjęciu trochę przekłamane. Ten górny kolor jest turkusowy, a dolny to żółty trochę fluorescencyjny przełamany nutą zieleni. Który wybrać? Jutro muszę dokupić koraliki, bo te posiadane są za małe i nie do końca takie, jak bym chciała. Wydaje mi się, że tu najlepiej będą wyglądać przeźroczyste z nutą koloru w środku, dające złudzenie kropel rosy, a może tzw. silver lined? Hmm nigdy nie wrabiałam koralików. To będzie pierwsze tego typu doświadczenie. W pudełku mam jeszcze jedną zaczętą pracę, ale podjęłam decyzję, że zostanie spruta i rozpoczęta z innej włóczki, ale chwilowo straciłam do niej serce. Teraz zabiorę się za chustę Aeolian! Trzymajcie za mnie kciuki. Jest jeszcze jedna opcja kolorystyczna niewidoczna na zdjęciu: fuksja. Cóż jutro muszę podjąć decyzję.

sobota, 27 grudnia 2014

Chusta w technice entrelac

Jeszcze w listopadzie udało mi się skończyć entrelakową chustę, ale była przeznaczona na prezent gwiazdkowy, więc wolałam jej publicznie nie pokazywać. Od trzech dni jest już u właścicielki i mogę ją w końcu opisać. 
Ponad 70% tej chusty powstało w podróży, więc nazwałam ją chustą podróżną. Jest bardzo Ciepła.
Od takiej entrelakowej chusty zaczęła się moja przygoda z drutami. Rok temu na festiwalu w Bobowej moja koleżanka Sylwia dziergała swoją chustę i nie mogłam oczu oderwać od kolorowych kwadratów. Po powrocie do domu zaczęłam penetrować sklepy włóczkowe i internet w poszukiwaniu instruktażu. Tak trafiłam na blog Intensywnie Kreatywnej i jej  filmiki. Pierwszą rzeczą zrobioną w tej technice był szal, a teraz przyszła pora na chustę i to pewnie nie ostatnią.

Przekonałam się, że są dwie techniki robienia takiej chusty, albo zaczyna się od jednego kwadratu, albo od trójkątów ustalających jednocześnie docelową szerokość chusty i robi się rzędy z malejącą liczbą kwadratów, aż do ostatniego. Największym wyzwaniem  okazało się obrobienie tej chusty dookoła jednym cięgiem. Na szczęście mam parę długich żyłek do łączenia. 
Grudzień upłynął mi na przygotowaniach świątecznych, których słodkie aspekty można zobaczyć we wcześniejszych postach, Pora teraz znów sięgnąć po niedokończone robótki i zafundować sobie chwilę relaksu.
Wszystkim robótkującym życzę wielu pomysłów twórczych w nadchodzącym 2015 roku i czasu na ich realizację.
Ja na przyszły rok mam już parę pomysłów, ale u mnie to największy problem jest z czasem. Mam nadzieję, że po kilku latach przerwy uda mi się wrócić do haftu krzyżykowego i to w kontekście własnych projektów. Jeden już mam w głowie, muszę tylko przelać na papier. Zastanawiam się, czy nie przyjąć założenia, że w każdym roku zrobię przynajmniej dwie prace w każdej z lubianych przeze mnie technik. To przynajmniej zapewniłoby jakąś różnorodność.
Chusta została wykonana z włóczki Drops Delight kolor nr 17, 75% wełny superwash, 25% poliamid 350 m/100g, zużycie 3,8 motków po 50 g = ok. 700 m. 

czwartek, 25 grudnia 2014

Chatka z piernika

W wieczór 23 grudnia udało mi się udekorować przynajmniej część upieczonych wcześniej pierniczków i dwa domki upieczone wg szablonu który możecie znaleźć tutaj. Odkąd leżały sobie upieczone zastanawiałam się, jak to będzie z ich sklejeniem, ale okazało się, że jest to wykonalne, a domki nie rozpadają się. W tym po lewej stronie w oknach są nawet szybki.  
Przed tymi świętami naoglądałam się sporo przepięknie ozdobionych pierniczków, ale niestety, jak ktoś robi to po raz pierwszy nie jest to takie proste. Może w przyszłym roku pójdzie mi nieco lepiej, choć w zasadzie nie powinnam narzekać, bo zostały one obrysowane równą cienką kreską. Koniec pieczenia ciast na ten rok i pora wziąć się za odłożone na trzy tygodnie niteczki i zrelaksować się z drutami w ręku.

niedziela, 21 grudnia 2014

Choinki ubrane

Przynajmniej choinki z piernika mam już gotowe. Upieczone kilka dni temu czekały pod ściereczką na trochę wolnego czasu. Wykonczyłam je na bogato, tzn. nie tylko skleiłam lukrem, ale wcześniej pomalowałam czekoladą, ponaklejałam kolorowe gwiazdki, a na koniec powiesiłam jeszcze lukrowe łańcuchy. 
To moja pierwsza w życiu zabawa z lukrem białkowym, ale mam nadzieję, że za drugim razem będzie latwiej ;) 
W kuchni czekają jeszcze na wykończenie dwa domki i puszka pierniczków. A do świąt zostały jeszcze dwa dni robocze, bo na czas w Wigilię, to nie ma za bardzo co liczyć.

sobota, 20 grudnia 2014

Zamarzyła mi się gładka firanka

W ferworze świątecznych przygotowań zamarzyły mi się gładkie firanki do pokoju dziennego, ewentualnie z jakimś niewielkim szlaczkiem na dole. No i jeszcze  jedno, nie mogły być zbyt gęste. To co jest obecnie dostępne w sprzedaży, to najczęściej woale i organza, te pierwsze do rzadkich nie należą. Po dość długich poszukiwaniach udało mi się w końcu kupić gładką dzianą firankę. Taką w krateczkę, jakie kiedyś były dość powszechne wzorzyste. Trzeba było tylko znaleźć delikatną gipiurę i to też się udało. Dzisiaj zabrałam się do szycia i oto są, wiszą w oknach i cieszą moje oczy. Teraz można już skoncentrować się na kulinariach i robótek ręcznych przed świętami już raczej nie będzie.

czwartek, 11 grudnia 2014

Piernikowy wieczór

Grudzień przyspiesza. Za dwa tygodnie będą święta i wiadomo, wszystkiego na raz nie da się zrobić. Moje pachnące pierniczki czekają na dekorację. Jak będą gotowe i udekorowane pochwalę się, oczywiście jak będzie czym. Marzą mi się jeszcze piernikowe choinki przestrzenne, ale to pewnie będzie zajęcie na jeden z kolejnych wieczorów. Tymczasem niteczki czekają na spokojniejszy czas.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

W pachnącej atmosferze przygotowań świątecznych ...

W pachnącej atmosferze przygotowań świątecznych jest raczej kiepski klimat na robótki ręczne z użyciem niteczek. Dzisiaj w końcu udało mi się zarobić ciasto na pierniczki. Przez ostatnie dni wszystko mnie od tego odciągało...
Pewnie już niedługo będę mogła pochwalić się moimi cukierniczymi wyrobami. 
Tymczasem rozgrzebałam parę prac i tak sobie powoli dziergam. Jedną z nich jest chusta - szal Nymphaidea. Urzekł mnie związek tego wzoru z motylami, których żebrowane skrzydełka też są często cieniowane. Tym razem zdecydowałam się pójść w odcienie turkusu i niebieskiego, a to pewnie za sprawą prezentu urodzinowego, który właśnie dynda sobie w moich uszach. Z robótek rozgrzebanych jest jeszcze serwetka szydełkowa, którą mam na etapie połowicznego okrążenia, ale do połowy serwetki muszę jeszcze trochę porobić - wiadomo okrążenia są coraz dłuższe.W tym roku jakoś już udziela mi się nastrój świątecznych przygotowań, a to pewnie dlatego, że nigdzie w najbliższym czasie nie wyjeżdżam i mogę w spokoju sobie wszystko zaplanować. 
Grudzień nie będzie chyba dla mnie dobrym miesiącem robótkowym, ale podsumowując ten rok, jak na mnie naprawdę nie jest źle, zwłaszcza że po latach odkryłam na nowo radość drutowania. 

sobota, 29 listopada 2014

Kołowiec

W maju tego roku na blogu Trilli zobaczyłam melanżowy sweter z koła i siedziałam jak urzeczona przed zamieszczonymi przez Urszulę zdjęciami. Tak się zainspirowałam, że zapragnęłam sobie również taki zrobić. Włóczkę kupiłam od razu, ale z czasem było już gorzej. A poza tym, po co robić sweter na lato. Jednak nadszedł wrzesień i po skończeniu chusty Semele oraz kolejnym macaniu zachomikowanej włóczki postanowiłam nabrać oczka. Robiło mi się całkiem szybko, ale kolejne wyjazdy i urlop odsunęły nieco w czasie jego zakończenie. 
Udało mi się to trzy tygodnie temu i choć pogoda była nie najgorsza, to nie było czasu i warunków na sesję zdjęciową. 









Czas na zdjęcia znalazł się dzisiaj, ale gdy spotkałam się z Moją Modelką zaczął padać pierwszy tej jesieni śnieg. Obie zakutane w ciepłe kurtki, czapki i rękawiczki udałyśmy się do osiedlowego parku, gdzie hulał zimny wiatr. Żadne to warunki do swobodnej pracy twórczej. Moja Modelka jednak dzielnie wyskoczyła i z kurtki, i swetra. W takich warunkach sesja musiała być szybka.






W parku było pusto i szarawo, jedna osoba z kijkami i jeden pędzący gdzieś przechodzień. Po sesji chciałyśmy napić się gorącej herbaty, parkowa restauracja okazała się jednak zamknięta. W czasie spaceru po parku mijałyśmy jeszcze inne ładne krzaczki. Moja Modelka chciała jeszcze raz wyskoczyć z kurtki i sweterka, aby na ich tle prezentować kołowiec, ale nie chciałam jej narażać na przywiezienie ze spaceru nie tylko świeżego powietrza w płucach, ale również jakiegoś późnojesiennego bakcyla. 
Znalazłyśmy w końcu miejsce, gdzie podawali gorącą herbatę i to nawet z miodem.














Kto czytał mój poprzedni wpis, ten wie, że przy okazji dziergania plisy kołowca miałam okazję wypróbować różne rodzaje drutów. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i bardzo jestem wdzięczna wszystkim osobom, które mi je udostępniły. Plisa ma prawie 500 rzędów! Wykończenie z ładnym łańcuszkiem mogłam zrobić albo po prawej, albo po lewej stronie. Zdecydowałam się na lewą, aby wykończenie to było widoczne przy wywijaniu kołnierza. 



piątek, 21 listopada 2014

Przed wyborem

Jakiś miesiąc temu z zainteresowaniem przeczytałam artykuł Intensywnie Kreatywnej o rodzajach dostępnych drutów i ich wyborze, ale jak mawia pewne orientalne przysłowie, dziesięć tysięcy razy usłyszeć to nie to samo, co raz zobaczyć. Ja do tej pory swoje dziewiarskie próby poczyniłam na drewnianych KnitPro. Problem polega na tym, że w przeciętnej pasmanterii wybór nie jest zbyt wielki i nie można tak sobie z marszu obejrzeć i wybrać. Ale od czego są zaprzyjaźnione Dziewiarki! Nie dość, że można zobaczyć, to jeszcze da się wypróbować. Przy okazji robienia kołowca, który co prawda skończony, nie został tu jeszcze z braku zdjęć pokazany, miałam okazję pożyczyć i wypróbować kilka rodzajów wymiennych drutów. 



Do konkursu piękności stanęły drewniane KnitPro w dwóch odmianach długiej i krótkiej, druty karbonowe KnitPro, metalowe KnitPro, Addi lace długie i krótkie, ostre HiyaHiya w wersji standardowej oraz akrylowe KnitPro.
Przy okazji przerabiania plisy mogłam sobie pozwolić na częste zmienianie drutów i jak dla mnie faworytami są Addi lace i ostre HiyaHiya. Z tych dwóch rodzajów Addi mają lepszy poślizg, natomiast HiyaHiya są ostrzejsze, co możecie zobaczyć na górnej fotografii. Nie mogę zdecydowanie wybrać, które są lepsze. Na obu robiło się wprost fantastycznie. 
Przy okazji moich drucianych poszukiwań miałam okazję rozmawiać z bardziej doświadczonymi dziewiarkami, między innymi z Alicją Wolską i Agnieszką Flacht, która razem ze mną próbowała pracy na różnych drutach. Nie zachwyciły nas druty akrylowe i już wiem, że nigdy sobie takiego zestawu nie kupię, choć moje doświadczenia w robieniu wcale nie były złe. Ale na innych drutach dzierga się o niebo lepiej, więc po co kupować dobre, jak można mieć lepsze. Z doświadczeń Ali wynika, że metalowe KnitPro z żyłkami są całkiem niezłe, ale te wymienne to już zupełnie inna bajka. Moje doświadczenia z drutami KnitPro potwierdzają, to co można również przeczytać w przywołanym artykule IK, że połączenia tych drutów z żyłką nie są idealne i zdarza się, że druty haczą o włóczkę. To samo dotyczy drutów karbonowych, chociaż generalnie robiło mi się na nich całkiem nieźle, ale miałam problem z gwintami i mocowaniem żyłki.




Żyłki to osobny temat. Te w drutach HiyHiya i Addi są naprawdę bardzo elastyczne. Firma Addi w najnowszych żyłkach wykonała nacięcie, które ma służyć mocowaniu nitki. Ja jednak nie miałam potrzeby sprawdzenia zastosowania tego ulepszenia. Na pierwszej od dołu żyłce możecie to nacięcie zobaczyć. W większości drutów żyłki są uniwersalne, natomiast firma HiyaHiya podzieliła druty na małe i duże rozmiary, towarzyszą im dwie grubości żyłek. Z wyjątkiem drutów Addi, wszystkie żyłki są mocowane na gwint. W tych Addi zastosowano mocowanie na pewnego rodzaju zatrzask.


Przyznam szczerze, że na początku drut mi się wypinał, ale po opanowaniu prawidłowego mocowania, nie było już takich niespodzianek. 



Druty z żyłką i wymienne tej samej firmy to często zupełnie inny produkt. Tak jest wg Ali w przypadku drutów metalowych KnitPro, jest tak również w przypadku drutów Addi Lace, zresztą wersji drutów Addi Lace z żyłką jest kilka. Ja próbowałam tych widocznych na zdjęciu. Na obu robiło się świetnie, ale nie da się ukryć, że te z żyłką nie miały takiego poślizgu, jak druty z zestawu.

Przy wyborze drutów pojawia się jeszcze jedno pytanie: standardowe, czy krótkie? Ja lubię standardowe, ale na potrzeby podróży samolotem godne polecenia są krótkie drewniane. Jak możecie zobaczyć na jednej z fotografii, taki drut ma zaledwie dziewięć centymetrów. W chwili obecnej po raz drugi w życiu dziergam wzór Entrelac. W tym przypadku też pozwoliłam sobie na małe eksperymenty druciane i przyznam, że lepiej mi się tutaj sprawdziły druty krótkie. Tak samo lepsze mogą być do dziergania rękawów na okrągło.  Przewrotnie poleciłabym krótkie druty osobom, które dziergają nie na samych końcach, ponieważ dzięki nim nauczą się dziergać na końcach, co zapewni im równiejszy i bardziej zwarty splot.


I jaki zestaw wybrać? To zależy, co kto lubi. Jeżeli używamy tylko cienkich drutów, to idealny wydaje się zestaw HiyaHiya małe rozmiary. Drewniane KnitPro Symphonie występują w kilku wersjach, ja uwzględniłam tu najbardziej popularną. Może przed zakupem zestawu warto wypróbować? W powyższej tabeli kolorem szarym zaznaczyłam rozmiary, które nie występują w zestawach. Może warto kupić jeden rozmiar i wypróbować? A dodatkowa żyłka na pewno nam się przyda. Niestety, Addi Lace long tips nie występuje poza zestawem, ale można kupić krótkie i spróbować, a zarówno ostrość, jak i gładkość jest w obu przypadkach jednakowa. A jakie są Wasze doświadczenia w pracy z różnymi drutami?

środa, 5 listopada 2014

Do podróży przybornik nieduży

W zeszłym roku na urodziny dostałam niespodziewanie i ku mojej wielkiej radości przybornik podróżny na akcesoria robótkowe. Służy mi ponad rok, ale jest niezamykany i zdarzyło mi się, ze zgubiłam szydełko, a niejednokrotnie wypadało do torebki. Od dłuższego czasu myślałam, żeby uszyć sobie coś co będzie zamykane, a moje ostatnie zainteresowanie drutami sprawiło, że chciałam zaplanować tam miejsce również na druty.


Dlatego też, gdy Intensywnie Kreatywna ogłosiła konkurs COŚ DO TOREBKI, to właściwie wiedziałam już co mam robić. Problem był tylko taki, że byłam daleko od domu i nie wiedziałam, czy zdążę.
Po powrocie największym problemem był wybór tkaniny. Miała być zielona, miała być z nadrukiem pudełek na szpilki, miała być z nadrukiem damskich akcesoriów, a ostatecznie stanęło na stonowanej tkaninie w jesienne liście. Trochę przeważyła dostępność w moim domu pasujących dodatków, bo tu, gdzie mieszkam,wcale nie tak łatwo kupić zamek odpowiedniej długości i w odpowiednim kolorze. Potrzebne mi też były tkaniny jednobarwne bez wzoru.
W ubiegłą niedzielę zabrałam się do pracy, czas gonił, bo termin zgłaszania prac mijał następnego dnia o północy. Najważniejsze, to dobrze rozplanować kolejność pracy. Modliłam się tylko, żeby moja maszyna nie sprawiła mi jakiegoś psikusa, ale współpracowała ze mną bezproblemowo. Pod koniec już chyba ze zmęczenia zdarzyło mi się nie dopilnować i przeszyć nie to co trzeba, ale jakoś dałam radę. Żeby nie tracić czasu na szukanie po sklepach, postanowiłam zrobić wypustki własnoręcznie. Dzięki temu idealnie zgrały się z podszewką. Ta wewnętrzna jest wypełniona sznurkiem do ściągania kapturów, a ta cienka wewnętrzna sznurkiem gorsetowym, tym samym, z którego wykonałam pętelki. Miały być guziczki - takie chińskie węzełki wykonane z tego samego sznurka gorsetowego, ale doszłam do wniosku, że zapięcie do niczego tu nie jest potrzebne, a za pętelki będzie wygodnie podnosić. Dzisiaj dla treningu przećwiczyłam sobie robienie takich guziczków. Może kiedyś zrobię na ten temat jakiegoś tutka.

Nigdy wcześniej nie wszywałam takiego długiego zamka błyskawicznego i jeszcze na dodatek po łuku. Dałam jednak radę. Od poniedziałku etui na przybory robótkowe wędruje sobie po świecie w mojej torebce. Nie miałam okazji jeszcze w tym czasie coś robić, bo za kierownicą raczej trudno, chociaż stojąc w jakimś masakrycznym korku, kto wie, przynajmniej stres własny można wtedy rozładować.



We wnętrzu wykorzystałam trzy ściegi ozdobne. Nie chciałam przesadzić z dekoracyjnością. Aby wpasować się w klimat całości, wybrałam dwa z liśćmi i jeden dziergany. Choć etui zostało wykonane z myślą o przyborach robótkowych, to może z powodzeniem być albo kosmetyczką, albo piórnikiem. Po obu stronach na całej szerokości i wysokości znajdują się portfelowe kieszenie.
Szyjąc to etui rozochociłam się bardzo i mam ochotę uszyć podobny przybornik, ale z trochę innym przeznaczeniem. 
Niezależnie od wyników konkursu, który rozstrzygnie się już w niedzielę, to niezmiernie cieszę się, że zmobilizowałam się do uszycia tego podróżnego drobiazgu.

sobota, 18 października 2014

Koronka klockowa i spółka

Wzięłam udział w warsztatach prowadzonych przez Ivanę Domanjovą i Jolanę Davidovicovą. Tematem zajęć było połączenie w pracach koronki klockowej z papierowym sznurkiem, a także oprawa prac. Bardzo żałuję, że brakuje mi trochę czasu, żeby poćwiczyć z tymi technikami, bo efekty mogą być naprawdę ciekawe. Bardzo ciekawy efekt uzyskuje się oprawiając pracę w passe partout z kilkoma okienkami. Passe partout to podobno najtrudniejsze słowo, jakie pojawiło się na tegorocznym dyktandzie w Katowicach. Jeżeli o mnie chodzi, to spokojnie bym sobie poradziła, ale tak to jest, jeżeli ktoś się czymś zajmuje. W sumie zamiast papierowego sznurka, który jest widoczny na powyższym obrazku można zastosować suszone rośliny i wiele innych rozwiązań. Ograniczeniem jest tylko nasza wyobraźnia. Ja jestem wielką wielbicielką wszelkich motywów florystycznych, więc pewnie kiedyś spróbuję.Tymczasem wracam do domowej i zawodowej codzienności.  

piątek, 10 października 2014

Na koniec pracowitego tygodnia

















Moje prace nad Renulkową serwetką wiosenną dobiegły końca. W ten dzisiejszy piękny październikowy dzień zrobiłam ostatnie kółeczko i ostatni łuczek. Wykonana z czeskiego kordonka Kordonet 30, gotowa serwetka ma 50 cm średnicy i waży 48g. Ivonn robiła taką, tylko z nici 10-ek, jej serwetka ma 62 cm i jest naprawdę ogromna. 
Teraz czekają na skończenie dwie robótki na drutach, a ja już mam plany na kolejną frywolitkową serwetkę. Myślę, że kolory Was zaskoczą, ale będą one miały uzasadnienie w wystroju mojej kuchni. Po wizycie na festiwalu planuję też wziąć do rąk klocki. Tyle pomysłów, tyle planów, tyle technik, a życie tylko jedno :)

wtorek, 7 października 2014

Podróże z pasją - XV Międzynarodowy Festiwal Koronki Klockowej w Bobowej

Tradycyjnie, jak co roku na początku października odwiedziłam festiwal w Bobowej. Po latach z żalem stwierdzam, że odkrywam tam niewiele nowego, ale jest to doskonała okazja do spotkań towarzyskich z osobami które widzę raz w roku i do zawierania nowych znajomości. W tym roku przyjechało znacznie mniej znajomych, a i ja byłam tylko przejazdem w drodze z wakacyjnego wypoczynku. Specjalnie pewnie bym tu nie przyjechała.


Jednym z ciekawszych punktów festiwalu, który rokrocznie przykuwa moją uwagę jest pokaz mody organizowany przez koronczarki - projektantki z Czech. W tym roku Dana Maskova i Ivana Domanjowa zafundowały nam podróż z koronką poprzez wieki - świetne widowisko, na którym prezentowano oryginalne stroje. Patrzyłam z podziwem i zastanawiałam się ile czasu zajęło zrobienie tych koronek.




Wśród laureatek konkursu w tradycyjnej koronce bobowskiej znalazły się osoby spoza Bobowej. Szkoda, że nie można było zobaczyć wszystkich prac nadesłanych na konkurs, a jedynie te nagrodzone. Może kiedyś doczekamy się, że organizatorzy pokażą wszystkie prace. W Bobowej koronczarek najwyraźniej ubywa, poza nielicznymi wyjątkami nie widać też młodych osób, które stawałyby w szranki do konkursu. A szkoda, bo dzięki nowym mediom, a internetowi w szczególności, coraz więcej osób dowiaduje się co to jest koronka klockowa i chciałoby spróbować swoich sił w tej technice. Pierwszy raz byłam na festiwalu jedenaście lat temu i w tym czasie bywałam tam naprawdę wielokrotnie, ale organizatorzy nigdy nie zadbali o miłośników koronki z innych stron Polski umożliwiając im np. zaprezentowanie swoich prac na jednym wspólnym stoisku, albo przynajmniej organizując dla nich jakieś spotkanie. Byłoby nam bardzo miło, skoro decydujemy się rokrocznie na pokonanie kilkuset kilometrów, żeby tu być. Wszystko jednak odbywa się w oparciu o prywatne kontakty i przyjaźnie.


Konkurs w kategorii dowolnej zdominowały Ewa Szpila i Małgorzata Szpila. Tu można mówić o tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. 
Ale znowu pozwolę sobie na małą dygresję, w Bobowej w ogóle nie widać, że tworzy się nowe wzory tradycyjnej koronki, ani nie opracowuje się tych istniejących. Smutne to bardzo. 

















Wśród nagrodzonych prac w koronce dowolnej znalazła się również ta oto szopka. Bardzo ciekawa praca 3D autorstwa Marii Dziedzic.


Nie mogłam oderwać oczu od wielu stoisk, a wśród nich od stoiska prezentującego koronkę rosyjską, które przygotowała Елена Горбунова. Mam kilka wzorów koronki rosyjskiej, ale jeszcze żadnego nie popełniłam.









Wpadłam również w zachwyt na widok niezwykłego wisiora na dekolcie Ivany Domanjovej.













Pozytywnym kierunkiem działań, jeśli idzie o imprezy towarzyszące festiwalowi, jest zorganizowanie  we wnętrzu kościoła św. Zofii wystawy prac koronczarek ze Słowacji. Wspaniałe wnętrze i wspaniałe prace. Cudowne kolaże stanowiące często połączenie koronki klockowej i techniki decoupage, a prace tak opracowane prezentowały gównie tematykę sakralną: ikony i witraże. Pozostałe prace były już o bardzo różnej tematyce.



Trzeba mieć tylko nadzieję, że organizatorzy w kolejnych latach również zorganizują tu kolejne wystawy i może doczekamy się również prezentacji prac polskich koronczarek. Wystarczy przecież zaprosić do udziału te, które corocznie odwiedzają Bobową w czasie festiwalu i rok wcześniej rzucić jakiś temat - wyzwanie. Chętne na pewno się znajdą.





Przy okazji pisania tego posta wyszła moja natura zadziornego koguta, ale może jeżeli o tych obserwacjach ludzi z zewnątrz będzie się głośno mówić, to wyniknie z tego coś dobrego. Przede wszystkim dla koronki, którą trzeba ocalić od zapomnienia.
Na zdjęciu obok jedna z prac wystawiona w kościele św. Zofii. Niestety, nie zanotowałam nazwiska autorki za co bardzo przepraszam.

piątek, 3 października 2014

Po drodze

Oj dawno mnie tu nie było. Czasem życie nie pozwala na regularność. Doczekałam się urlopu i teraz, kiedy większość już o nim zapomniała, ja cieszę się relaksem i staram się jak najlepiej wykorzystać ten czas.
Po drodze w góry, w Kalwarii Zebrzydowskiej odwiedziłam sklepik BIFERNO i tym sposobem przez cały urlop mogę snuć plany robótkowe. Skusiłam się na nici Cotonificio Reter-fil Castellanza, które wyglądają na idealnie stworzone do frywolitki. W koszyku znalazły się również krótkie druty, specjalnie do dziergania w podróży. Niektóre z moich znajomych głaskały turkusowo-niebieski jedwab jak kota i chętnie zabrałyby go ze sobą do domu. Chyba będzie nowa chusta i już nawet wiem jaka.



Tak wyekwipowana pognałam w Pieniny, a one powitały mnie deszczem. Po dniu aklimatyzacji wyszło słońce i nic nie stało na przeszkodzie, aby podziwiać wczesną pienińską jesień. Czas rekreacji nie sprzyja robótkom, ale staram się naładować akumulatory na cały następny rok i wykorzystać każdy promień słońca i jesiennego ciepła. Już sobie obiecuję, że w przyszłym roku wrócę tu przynajmniej na weekend. 

Przy okazji niespodziewanie okazało się, że dla trzech osób muszę przeprowadzić szybki kurs frywolitki. Czółenek miałam wystarczającą ilość, ale niestety, nitki nadającej się na pierwszą lekcję, ze sobą nie zabrałam. Pakując się na kolejne wyjazdy muszę o tym pamiętać i zawczasu zaopatrzyć się w kordonek AIDA 5. Jeżeli spotkacie mnie na jakimś szlaku, zawsze chętnie wtajemniczę Was w arkana frywolitki.








czwartek, 18 września 2014

Biblioteczka hobbystyczna - książki o robieniu na drutach

We wcześniejszych postach niejednokrotnie wspominałam, że w robieniu na drutach miałam dłuuugą, żeby nie powiedzieć bardzo długą przerwę. Pamiętam jak się nabiera oczka, pamiętam jak należy przerabiać prawe i lewe, ale niewiele ponad to. Z takimi marnymi umiejętnościami trzeba odwołać się do pomocy znajomych bliższych i dalszych, realnych i wirtualnych, albo sięgnąć po literaturę fachową z nadzieją, że znajdzie się tam rozwiązanie problemu, który nas akurat trapi.
Na mojej półce z książkami o robótkach na drutach jest parę pozycji. Przyznam szczerze, że jeszcze na jesieni ubiegłego roku były tylko dwie, a to z rozsądku, żeby nie kupować za wiele literatury  na temat, który mnie zbytnio nie nurtuje. Ale to czas przeszły, bo niepokój druciany jakoś tak dziwnie u mnie narasta i nie wiem, którą z Agnieszek wielu bardziej za to winić, po prostu zupełnie nie wiem.
Ale do rzeczy:

Robótki na drutach. Kurs podstawowy
Bode, Dietze, Steinert
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
Warszawa 2002
128 stron

Kurs podstawowy, jak w tytule zapisano w bardzo przystępnym ujęciu. Czytelne zdjęcia uzupełnione rysunkami prezentującymi zawiłości poszczególnych oczek. Przez długi czas  była to moja jedyna książka o robótkach na drutach. Jeżeli ktoś zaczyna od zera to jest w stanie z niej się nauczyć, a przynajmniej tak mi się wydaje. Mnie osobiście trudno to ocenić, gdyż ja pierwszy kontakt z drutami miałam w wieku lat ośmiu, którego owocem był sweterek dla lalki.
 Robimy na drutach. Podręcznik dla początkujących i zaawansowanych
Janne Graf, Gundula Steinert
Oficyna Wydawnicza "Delta W-Z" 2008
204 strony

Dosyć przejrzysta książka, zawiera podstawy robienia na drutach, trochę splotów i trochę modeli. W schematach ściegów uwzględniono symbole międzynarodowe.
Robótki na drutach. 300 porad, technik i sekretów
Betty Barden
Publicat S.A. Poznań 2010
160 stron

To najnowsza i nowoczesna pozycja. Na dzień dzisiejszy w wielu księgarniach ciągle dostępna. Pokazuje nie tylko podstawy robienia na drutach, ale opisuje wiele aspektów związanych z wykańczaniem, rodzajami włóczek. Omawia sposób farbowania wełen, jak również modny ostatnio splot entrelac. Bardzo mi się podoba.

 W świecie oczek. Sploty na drutach.
Jadwiga Turska, Małgorzata Korsak
Wydawnictwo WATRA Warszawa 1991
184 strony

O istnieniu tej pozycji kompletnie nie miałam pojęcia. Przystępne omówienie podstaw techniki i album splotów zachęciły mnie do pobuszowania na portalach aukcyjnych. Znalazłam bez problemu, a egzemplarz który chciałam kupić był oferowany w moim rodzinnym mieście. Oczywiście layaut książki trąci minionymi czasami, ale zagadnienia omówione są rzetelnie. Album splotów oprócz opisów ma również schematy. 


ABC dziewiarstwa ręcznego - pełen zestaw wzorów, technik i szczegółowych wskazówek dotyczących wykonania ściegów
Maria Natter
Agencja Muza  Warszawa 1991
312 stron

Od lat jestem posiadaczką siostrzanej książki o robieniu na szydełku, którą niezmiennie się zachwycam, ale o tym, że ta książka została wydana po polsku, jeszcze miesiąc temu nie wiedziałąm. Jakieś dziesięć lat temu w jednym z warszawskich antykwariatów oglądałam jej czeskie wydanie i tak się łamałam, czy aby nie kupić, ale nie złamałam się. Ostatnio nawet żałowałam, aż do wizyty u Oli, która włożyła mi tą książkę do ręki z rekomendacją świetnej pozycji dziewiarskiej. Że świetna, to stwierdziłam jeszcze tego samego wieczoru i nie zastanawiając się długo rozpoczęłam poszukiwania, no i mam. Książka opisuje podstawy robienia na drutach zarówno dla osób praworęcznych, jak i leworęcznych. Mnie problem leworęczności nie dotyczy, ale myślę, że wiele osób które są leworęczne znajdzie tu sporo rad dla siebie. Książka zawiera bogaty album ściegów. Hasło "pełen zestaw wzorów" trochę mnie śmieszy, bo to niemożliwe, aby w jednej książce zebrać i opublikować wszystkie wzory - sploty, ale może chodzi o to, że wszystkim zdjęciom ze ściegami w tej książce towarzyszą wzory. Książka i wartościowa i ładnie wydana. Ze wszech miar godna polecenia.

Jeżeli znacie jakieś inne wartościowe pozycje w języku polskim, to napiszcie o nich w komentarzach do tego posta. Szkoda, że nie ma, albo może ja nic o tym nie wiem, żadnego miejsca w sieci, gdzie jest zestawienie najpopularniejszych symboli dziewiarskich z rozwinięciem anglojęzycznych skrótów.  Może warto by poprosić Intensywnie Kreatywną, żeby coś takiego opracowała ;) bo ja mam zbyt małe doświadczenie i obycie w tym temacie :)



czwartek, 11 września 2014

Trzy sroki za ogon

Aktualnie cierpię nie na rozdwojenie, a już na roztrojenie jaźni. W ogóle mało w życiu robiłam na drutach, żeby nie powiedzieć, że przez ostatnie trzydzieści lat prawie wcale, a tymczasem mam rozpoczęte dwie robótki dziewiarskie i żadnej z nich nie można nazwać zarzuconą, bo obie zaczęły się wykluwać w ostatnich tygodniach. Po sukcesie Semele bardzo się rozochociłam i zaczęłam robić Sorberry Schawl autorstwa Iwony Ericsonn. Zaczynałam chyba ze trzy razy i nabranie 403 oczek metodą prostą okazało się nie lada wyzwaniem. Ale ledwo zaczęłam, wypadł w kalendarzu wyjazd do Bolesławca, po drodze odwiedziłam największą Zazdrośniczkę, jaką znam (koleżankę, której każde z licznych okien, jakie w swym domu posiada jest przystrojone własnoręcznie zrobioną zazdroską) i zupełnie nie było klimatu do drutowania. Zaraz po powrocie dopadło mnie zakręcenie zawodowe i druty musiałam na jakiś czas odłożyć.




W moim przypadku sprawy zawodowe nie kolidują z drobnymi robótkami, które można zabrać do torebki. Moim wyborem na ten moment okazała się serwetka wiosenna Renulka, którą wraz z końcem tegorocznego lata mam zamiar ukończyć. Zostało mi raptem 10 dni. No dobrze, dam sobie dwa tygodnie. Serwetka do obecnego momentu zrobiła się bodajże w pięć dni, ale postanowiłam ją odłożyć do następnej podróży, a że i urlop się kroi, więc i okazji do wyjazdów nie zabraknie. Przy okazji wyjazdu do Bolesławca moja koleżanka Ola pokazała mi piękne kościane czółenka i teraz o niczym innym nie marzę, tylko żeby sobie pofrywolić masywnym czółenkiem inkrustowanym z wierzchu i pomyśleć o czasach, kiedy koronki powstawały równie, a może i bardziej kunsztownymi narzędziami.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie kończę chusty, tylko złapałam się za jeszcze coś innego, ale na sobotnim spotkaniu robótkowym omawiałyśmy tworzenie kołowca, a dzięki Agnieszce mogłyśmy z Iwonką rozpocząć pod fachowym okiem, dlatego też postanowiłam odpakować kupioną bodajże w maju na ten cel włóczkę i do dzieła!





Mam nadzieję, że już wkrótce będę się mogła pochwalić przynajmniej jedną skończoną pracą.