wtorek, 26 sierpnia 2014

Podróże z pasją - święto ceramiki w Bolesławcu

Kto choć raz był w moim domu na pewno widział moją kuchnię i doskonale wie, że ceramika bolesławiecka tworzy jej klimat. Ze względu na ten charakterystyczny kolor indygo nie wszystkim się podoba, no ale cóż zrobić, gdyby wszystko podobało się wszystkim, to chyba nie byłoby takiej różnorodności. W każdym razie domieszka indygo mnie się podoba i kojarzy mi się z wyrazistymi kolorami Meksyku, w którym nigdy nie byłam, ale przynajmniej takie mam o tym miejscu wyobrażenie. Od kiedy skończyłam urządzać moją kuchnię, a było to lat temu cztery, marzyłam o zobaczeniu na żywo święta ceramiki w Bolesławcu. Przez trzy poprzednie lata to się w żaden sposób składało, ale rok temu wpisałam w kalendarz i na szczęście tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie.



Na bolesławieckim rynku w ostatni weekend stoisk stanęło bez liku i można było nie tylko zobaczyć ceramikę, ale również odwiedzić pchli targ i spróbować różnorakich specjałów. Moja silna grupa turystyczna odwiedziła to miejsce w ostatni dzień festiwalu, ale przez ostatni tydzień działo się tutaj, oj działo. Nie będę się jednak rozpisywać o tym czego nie widziałam, a dowiedziałam się poniewczasie, dlatego też myślę sobie, aby przy okazji kolejnego festiwalu zmontować jakiś dłuższy wyjazd.

























Może mogłabym załapać się wówczas na jakieś warsztaty, bo choć miałam okazję próbować w swoim życiu zabaw z gliną, ale były to jeszcze próby i mało odważne i mało zaawansowane. A tu tymczasem i można było spróbować jak to się zamienia glinę w kształtne naczynia, jak również przyjrzeć się pracy zawodowych garncarzy.

Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok tych wszystkich kramików, które oferowały setki wzorów naczyń. W sposób naturalny mój stan posiadania takowych powiększył się, ale po powrocie do domu nie żałuję żadnej decyzji zakupowej.
Odkąd interesuję się ceramiką bolesławiecką widzę jak tworzone są nowe, coraz bardziej wymyślne dekoracje.


Oprócz lokalnych były również firmy z innych miejsc w Polsce. Na zdjęciu obok wyroby jednej z łódzkich pracowni ceramicznych, które były w stanie zaspokoić wyrafinowane współczesne gusty. Ja obok tego stoiska również nie mogłam przejść obojętnie. 









Ten weekend to nie tylko ceramika, ale również seria spotkań towarzyskich z pięcioma pasjonatkami tworzenia: Irenką, Olą, Agnieszką, Asią i Wiesią, którą zaledwie wczoraj poznałam osobiście. Wyjazd weekendowy poprzedziło spotkanie z Agnieszką i Kasią i przy tak doładowanych akumulatorach chciałoby się usiąść i tworzyć, tworzyć, tworzyć, a tymczasem trzeba wrócić do rzeczywistości zawodowej, a apetyt na robótki dopasować do możliwości czasowych, które w najbliższym czasie będą mocno ograniczone.



niedziela, 17 sierpnia 2014

Gotowa na jesień

Chciałoby się powiedzieć, że koniec wieńczy dzieło, a radość tym większa, że to moja pierwsza w życiu dzianina z elementami ażurów. Ale ten wzór tak mi się podobał, iż nie mogłam się oprzeć. Czytelnicy poprzednich wpisów wiedzą, że pierwsza próba była z szarej wełny, ale mi po prostu nie szło, a może trzeba było tych kilku prób, aby opanować wzór. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W międzyczasie zmieniłam koncepcję kolorystyczną i z tej jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona. Chusta jest w pięknych jesiennych barwach i jak patrzę w kalendarz, to tak sobie myślę, że w przyszłym miesiącu będzie okazja aby ją założyć.























Dopiero w tym roku dowiedziałam się, jak należy konserwować dzianiny wełniane i przyznać muszę, że nadanie dzianinie kształtu zdecydowanie podnosi jej walory estetyczne. Trzeba na to mieć trochę miejsca. Ja rozłożyłam sobie cztery płyty styropianowe, przykryłam je frotowym prześcieradłem i na tym rozpostarłam chustę. Frota wchłania wodę i przyspiesza schnięcie dzianiny. Do "zatrzymania" kształtu nadają się te wełniane, lub z dużą domieszką wełny. Moja chusta jest wykonana z mieszanki wełny i jedwabiu.

Dzisiaj walczę z nabraniem na druty następnej robótki i słowo "walka" jest tu jak najbardziej na miejscu. Ale tak to jest gdy robi się coś po raz pierwszy, a ja właśnie zaczynam chustę robioną od dołu i na początek mam kilkaset swawolnych oczek. Może po przerobieniu paru rzędów sytuacja unormuje się.

piątek, 15 sierpnia 2014

Przygotowania dziewiarskie

Dzisiaj wczesnym popołudniem zadzwoniła do mnie Iwonka z hasłem, że wyjątkowo udało się jej ciasto, co było również zaproszeniem na nie. Umówiłyśmy się po obiedzie, a że przy robótkach człowiek się mało rusza, postanowiłam do niej pojechać na rowerze. 
Pogoda zachęcała do wypicia kawy na świeżym powietrzu i miało to również i tą dobrą stronę, poza wszystkimi innymi, że gdy nadciągała chmura burzowa, to nie umknęło to mojej uwadze. Iwonka właśnie przyniosła pudełka z akcesoriami do biżuterii, żeby mnie z nimi zapoznać, ale ja przestraszona tym co gna znad horyzontu pożegnałam się spiesznie i popędziłam do domu. Moment powrotu wybrałam idealnie, bo gdy wjeżdżałam w moją uliczkę spadły pierwsze krople deszczu, a jak już weszłam do domu, to lunęło jak z cebra.
A mnie od wczoraj po głowie chodziły znaczniki dziewiarskie z koralików. Chodziły i chodziły i tej myśli jakoś nie dało się przegonić. Ale nie mam w domu zbyt wielu akcesoriów, dlatego też zaczęłam kombinować i gdy na strychu znalazłam odpowiedni drucik (nieważne, że nie do biżuterii, tylko do czegoś zupełnie innego), to przystąpiłam do dzieła. Gdy znaczniki były już gotowe zauważyłam, że idealnie komponują się z włóczką, którą przygotowałam do następnej pracy. Oprócz tych w liczbie szesnastu mam jeszcze dwa czerwone, żeby służyły do rozróżnienia. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to zrobię jeszcze inne, ale do Sorberry Schawl powinny wystarczyć.

Wczoraj nastąpił szczęśliwy moment zdjęcia z drutów chusty Semele. Właśnie suszy się i czeka na sesję fotograficzną po której będę ją mogła tutaj zaprezentować. Już nie mogę się doczekać, kiedy będzie sucha ...

Nie spodziewałam się, że te druty tak mnie wciągną. Przez wiele lat omijałam je z daleka. A to wszystko przez Sylwię i jej entrelacową chustę! Najwyraźniej druty są zaraźliwe :)

środa, 13 sierpnia 2014

O kolorach serwetek

Ostatnio cały czas drutuję i moja chusta systematycznie rośnie. Jak tak sobie miarowo dziergam, to nachodzą mnie różnorakie refleksje i dywagacje. Na przykład, że odkąd pamiętam, najbardziej podobały mi się serwetki szydełkowe (wtedy gdy nie słyszałam jeszcze nawet o koronce frywolitkowej, czy klockowej) w kolorze białym, no ewentualnie ecru lub beżowym. Te w kolorze do mnie nie przemawiały i wydawały mi się mało eleganckie. W zasadzie jest tak do dzisiaj.



Jednak jakiś czas temu trafiły w moje ręce niezwykłe wzory, których uroda skłoniła mnie do popełnienia kilku kolorowych serwetek. Obie powyższe serwetki są projektami Mayumi Sato. Ta na samej górze oryginalnie powinna być z różowymi kwiatkami na białej koronce, ale mnie ten układ z brązowymi kwiatkami jakoś bardziej leżał i bardziej pasuje do wnętrza. Niebieska serwetka zrobiona trochę dla kaprysu i urody wzoru znalazła swoje miejsce w kuchni, gdzie świetnie pasuje.

Kolejną kolorową serwetką jest ta obok, projektu Yoko Suzuki. Z uwagi na okazjonalność barw gości na widoku jedynie na przełomie roku i jest nieodłączną towarzyszką przystrojonej choinki.

Robiąc frywolitki byłam bardziej odważna w wyborze nitek, ale zawsze kolor stosowałam i stosuję z umiarem. Moje okrągłe serwetki nie są zbyt kolorowe, ale w przypadku koronek brzegowych pozwalam sobie na większą ekstrawagancję.

piątek, 1 sierpnia 2014

Dziewiarska lekcja pokory

Pod koniec czerwca zaczęłam dziergać chustę Semele. Po rozpoczęciu drugiego liścia liczne wyjazdy i inne obowiązki skutecznie odciągnęły mnie od robótki. Dodam tylko, że Semele jest obiektem moich marzeń już od kilku miesięcy. W tym tygodniu postanowiłam do niej wrócić. Nawet udało mi się na powrót ustalić co oznaczają poszczególne symbole, wpadłam w rytm wzoru i planowałam sobie jakie dzienne postępy poczynię, aż tu wczoraj kicha! I to totalna. Pomyliłam oczka, w ażurowym rządku obsunęła się nita i chociaż sprułam półtora rzędu, to nie zdołałam opanować sytuacji. Byłam zmuszona podjąć krytyczną decyzję zaprzestania robienia tego wzoru włochatą włóczką. Tłumaczy mnie chyba tylko to, że od czasów wczesnego liceum udziergałam i to w tym roku jeden szal. Ale ten szal to same oczka prawe i lewe, czyli w sumie nic wielkiego. Dodać jeszcze muszę, że w czasie pracy doszłam do wniosku, że tą chustę chciałabym mieć również w radośniejszych kolorach. Tak więc zacznę dziergać w tych oto jesiennych kolorach z nadzieją, że zanim spadną liście z drzew, to chusta będzie ukończona. Mam nadzieję, że nie będę już musiała zawracać głowy Agnieszcze, która jest chyba ekspertką od tego wzoru. Dziękuję Agnieszko za cierpliwość do mnie :)