poniedziałek, 26 grudnia 2016

Kartki z życzeniami wesołych świąt

Grudzień tego roku spędziłam w sumie robótkowo, ale na razie nie będę się niczym chwalić. Myślę jednak, że lada moment zaprezentuję swoją najnowszą i na dodatek świąteczną pracę, ale na razie cicho, sza ...
Przed  świętami przyszło do mnie dziesięć kartek świątecznych. Pewnie, że w przyszłym tygodniu dostanę jeszcze kilka. Wśród tych, które dostałam dwie są godne odnotowanie na tym blogu. Obie to idealne kartki dla miłośniczek i miłośników robótek ręcznych. Na jednej ozdoby świąteczne ubrane są w kubraczki z dzianiny, a na drugiej w koronkowe sukienki. Za wszystkie bardzo dziękuję. Jestem tradycjonalistką i jakoś sms-owe życzenia do mnie nie przemawiają. 

Na te święta, które właśnie się kończą w moim domu nie przybyło nowych dekoracji mojego autorstwa, ale powyciągałam te zrobione rok temu, dawniej i jeszcze dawniej i zrobiło się bardzo klimatycznie. Obiecywałam sobie nowe gwiazdki frywolitkowe, ale cóż, z czółenkiem mi ostatnio nie po drodze i muszą trochę poczekać. 
Koniec roku to czas podsumowań i snucia planów.  Od strony robótkowej podsumowań robić nie będę. Wystarczy, że przejrzę blog i spojrzę na półkę z pracami niedokończonymi, a będzie pełny obraz sytuacji. A plany trzeba snuć, bo bez tego nie idzie się do przodu. W ramach tych planów zapisałam się wstępnie na dwa nowe kursy patchworkowe. Teraz czekam na nie z niecierpliwością, ale to jeszcze ponad dwa miesiące.


Wszystkim moim czytelnikom życzę, aby kolejny 2017 rok sprzyjał realizacji planów twórczych i przyniósł Wam same dobre dni.

środa, 7 grudnia 2016

Grudniowa Begonia


Skończona już kilka tygodni temu, o czym nawet w którymś poście pisałam, druga zrobiona przeze mnie chusta o nazwie Begonia Swirl (klik) doczekała się prania i blokowania.

Bardzo zależało mi na wpleceniu koralików. Do gustu przypadły mi koraliku w lekko opalizującym kolorze. Ich fioletowe refleksy lekko odcinają się od zieleni chusty. Te jedenaście rzędów, w których w każdym wplatałam ponad dziewięćdziesiąt koralików było najbardziej mordercze. Iście kopciuszkowa robota, ale efekt wynagradza ten trud. Chustę zrobiłam z przeznaczeniem dla siebie i zastanawiam się do czego będę ją nosić. Muszę pomyśleć nad jakimiś stylizacjami.
Jeszcze dla uzupełnienia, chusta została wykonana z włóczki Drops Lace. Zużyłam jakieś 70 g. Robiłam na drutach 3,75 mm.











Drutów nie odłożyłam daleko, ale w ostatnich tygodniach wolny czas spędzałam przy maszynie. Powoli pikuję mój kocyk-kołderkę, który pojawił się już na tym blogu pod nazwą "Różany ogród". To moje pierwsze tak duże pikowanie. Powoli posuwam się do przodu, z naciskiem na powoli i trzeba z tego wyłączyć ostatni tydzień, który jeśli chodzi o szycie był kompletnie bezproduktywny, choć w ogóle tak całkiem bezproduktywny to nie był, gdyż przyszedł mi do głowy całkiem nowy patchworkowy pomysł. Udało mi się przelać ten pomysł na papier. Co do pomysłu, to rąbka tajemnicy nie uchylę, ale mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach uda mi się i skończyć pikowanie, i zrealizować pomysł. Trzymajcie za mnie kciuki.

sobota, 19 listopada 2016

Kocyk dla nowo narodzonego mężczyzny

Jeszcze w październiku uszyłam kocyk dla nowego członka rodziny. Przygotowania do szycia tego kocyka rozpoczęły się jeszcze latem, kiedy to wraz z przyszłą mamą siedząc w ogrodzie pod lipą przeglądałyśmy tkaniny dziecięce w znanych nam krajowych sklepach internetowych. Nie powiem, ile tkanin z motywami dziecięcymi przejrzałam, ale padło na taką. Radosna i zdecydowanie chłopięca. Spód kocyka miał powstać z polaru minky. 
Potrzebne materiały zostały zakupione, a ja wcale nie spieszyłam się z szyciem, bo i po co?












Przyszło mi do głowy, że do kocyka warto wszyć zamek. Wszak nowy człowiek miał się pojawić na świecie zaawansowaną jesienią i dodatkowe wypełnienie kocyka wydało mi się pomysłem nie od rzeczy.








Z zasady lubiąc wynajdować sobie dodatkową robotę, oprócz zamka kocyk został również wyposażony w wypustkę. Obecnie w pierwszej z brzegu pasmanterii wcale nie jest łatwo kupić wypustkę w odpowiednim kolorze.






W dniu, w którym młody człowiek skończył jeden dzień postanowiłam wyposażyć kocyk w dodatkowe wypełnienie i jeszcze tego dnia tak wyekwipowana udałam się do szpitala na poznanie nowego członka rodziny. Zawinięty w ocieplony kocyk mój krewniak bezpiecznie wrócił do domu. Dzisiaj skończył dziesięć dni.





niedziela, 13 listopada 2016

Podróże z pasją - targi kreatywności w Ostrawie



W tym roku zamiast wybrać się 11 listopada na jakiś marsz, tudzież bieg, pojechałam na kolejną wyprawę związaną z moimi pasjami rękodzielniczymi. Nie była to daleka wyprawa, wszak Ostrawa leży całkiem blisko. Już jakiś czas temu słyszałam o tej imprezie, ale jakoś do tej pory nie było okazji.
Przed wyjazdem postanowiłam sobie nie szaleć zbytnio z zakupami, ale ... kto robótkuje, to doskonale wie, że nie jest to takie proste.

Moją uwagę przykuły przede wszystkim stoiska z materiałami do patchworków, a było ich naprawdę sporo. Ku mojemu zaskoczeniu tych dziewiarskich było znacznie mniej. Były też z koralikami i akcesoriami do wyrobu bizuterii, oraz stoiska, gdzie rzemieślnicy i artyści sprzedawali swoje prace. Trochę mi to przypominało targi haftu i rękodzieła, które swego czasu odbywały się w Łodzi, ale niestety odbywać się przestały.




Przy okazji targów była niewielka wystawa patchworków. Ten na zdjęciu poniżej jest "Patchworkiem przyjaźni" który tworzyło wiele miłośniczek "heksików" i patchworku w ogóle.


Część z wystawianych prac miałam okazję oglądać na wystawie w Fulneku, ale było też parę takich, które widziałam po raz pierwszy.
Wracając do stoisk z tkaninami do patchworku stwierdzam, że w Czechach więcej jest wzorów tradycyjnych, podczas gdy u nas raczej nowoczesnych i dziecięcych. Za rok chętnie znów odwiedzę w tym czasie Ostrawę.


poniedziałek, 31 października 2016

Zabiegany październik

W zasadzie to dzisiejszy post powinien mieć tytuł "reorganizacji pokoju robótkowego ciąg dalszy" ale nie chcę was zanudzać. 
Mój tegoroczny październik upłynął pod znakiem wyjazdów i zdecydowanie nie był to czas na robótki. 
Początek października to tradycyjnie termin festiwalu koronki klockowej w Bobowej. Akurat przy okazji innego wyjazdu przejeżdżałam przez Pogórze Ciężkowickie i było mi tam wyjątkowo po drodze. Wybaczycie, że nie będę tu zbyt wiele pisać o samym festiwalu, bo po trzech z górą tygodniach, byłby to taki odgrzewany kotlet. Przy okazji tegorocznej edycji moja kolekcja klocków trochę się powiększyła. Nie szalałam zbytnio, ale udało mi się nabyć kilka ciekawych par nabyłam. 
Festiwal zgromadził liczne grono koronczarek nie tylko z Europy, miałam więc okazję do miłych koronkowych spotkań w gronie zarówno krajowym, jak i międzynarodowym. Z wieloma z tych osób spotykam się tylko przy takich okazjach. Takie rozmowy zawsze są bardzo miłe i rozwijające.
W tym roku do Bobowej zawitał Koniaków, ale to w zasadzie temat na osobny wpis, który być może również się pojawi. Ale wróćmy do tego, co dzieje się w temacie moich robótek.

Wczoraj zdjęłam z drutów drugą w moim wykonaniu "Begonia Swirl". Nie zdążyłam jej jeszcze doprowadzić do stanu końcowego, ale dzielę się z wami tą radością, bo rzędy koralikowe wlekły się niemiłosiernie i cieszę się, że udało mi się dobrnąć do końca.







Dzisiaj też mogłam powiedzieć "koniec wieńczy dzieło", bo zakończyłam pracowniane rewolucje. Tym razem moja szafka po katalogu dostała nowe nogi. Wcześniej stała na innej, zupełnie nie pasującej do niej szafce, ale zaświtał mi taki oto pomysł i udało mi się w miarę szybko wcielić go w życie. 
Nogi od maszyny miały skończyć jako stolik, bo jestem ich posiadaczką od dość dłuuuugiego czasu, ale jakoś tego stolika nie widziałam w żadnym miejscu mojego domu. Pomysł z postawieniem na nim katalogu bardzo mi się spodobał i jak widać udało mi się doprowadzić do jego realizacji. Na żywo wygląda znacznie lepiej, niż na zdjęciu. Więcej rewolucji meblowych w mojej pracowni nie przewiduję.

poniedziałek, 3 października 2016

Mała reorganizacja pokoju z maszyną do szycia

Ostatnio nic nie piszę, bo nie mogę pochwalić się żadną skończoną robótką. Nie oznacza to, że nic się nie dzieje. A dzieje się kolejna Begonia, a może jeszcze dzisiaj zacznę kolejną chustę, ale taką bardziej zimową i nie wymagającą nawlekania koralików. 
Wrzesień w moim wydaniu był mocno wyjazdowy, co również nie sprzyjało kończeniu tego, co zaczęte, ale udało mi się z powodzeniem doposażyć i przemeblować moją pracownię. Wiadomo, do robienia na drutach wystarczy wygodny fotel, podobnie do frywolitek i paru innych technik, ale do szycia już nie. 
Od jakiegoś czasu zastanawiałam się na jakiej wysokości powinnam mieć stanowisko do krojenia i wysokość roboczą maszyny do szycia. Stół z regulowaną wysokością kupiłam już na wiosnę. Blat można ustawić od 70 do 120 cm. Ustawiłam go na wysokość 85 cm. Pracowałam przy nim krojąc i spinając wierzch mojego różanego patchworku. Było naprawdę wygodnie. 

Pozostało jeszcze rozwiązać problem umieszczenia maszyny do szycia na odpowiedniej wysokości. Przekonałam się, że długie szycie z maszyną postawioną na stole o standardowej wysokości skutkuje u mnie bólem ramion. Aby można było pracować na wysokości nie przekraczającej  73 cm, trzeba postawić maszynę na stoliku o wysokości ok 65 cm. Problem rozwiązał się, gdy wpadł mi do ręki najnowszy katalog jednej z firm wnętrzarskich. Znalazłam tam biurko dziecięce z regulowaną wysokością.
Przeszkadzał mi tylko zielony kolor nóg widoczny na zdjęciu w katalogu, jednakże w sklepie problem rozwiązał się, bo nogi występowały w różnych kolorach, w tym również w białym. Kieszeń w stelażu zaprojektowana na przedłużacz okazała się również bardzo pożądanym rozwiązaniem. Tą w drugiej parze nóg biurka postanowiłam wykorzystywać po krawiecku, czyli na nici do bieżących prac. Dodatkowo ustawienie obu stołów pozwala mi na ustawienie długiego blatu za maszyną, co mam nadzieję  może okazać się pomocne przy szyciu i pikowaniu większych projektów. 
Sukcesywnie udaje mi się zrealizować wizję umeblowania mojej pracowni na biało. W tle na ostatnim zdjęciu widzicie białą komódkę, która jest tej wysokości, co biurko pod maszynę i w trakcie szycia również może być ustawiona w pobliżu, aby ułatwić dostęp do różnych akcesoriów, jak również służyć jako dodatkowy blat roboczy.
Myślę, że to nowe stanowisko do szycia zachęci mnie do częstszego siadania do maszyny. Te chwile, które udało mi się przy niej spędzić ostatnio utwierdziły mnie w przekonaniu, że wysokość robocza przy szyciu jest bardzo ważna. 

niedziela, 28 sierpnia 2016

273 kawałki, czyli wierzch do "Ogrodu różanego"

W poprzednim poście wspominałam Wam, że intensywnie pracuję nad "Ogrodem różanym". Wszystkie bloki były już zszyte i pozostało tylko obszycie.
W piątek odkryłam w internecie konkurs, który zdecydowanie przyspieszył skończenie obszycia, które wczoraj było już gotowe. 
Teraz zostało tylko zrobienie "kanapki" i wypikowanie całości. Intensywnie myślę nad projektem pikowania.
W projekcie zostały wykorzystane tkaniny z kolekcji Slipper Roses zaprojektowane przez Tanyę Whelan. Sam projekt oparł się na wykorzystaniu raportu tkaniny w duże róże, który stanowi podstawę dwunastu bloczków. Wykorzystałam pełny raport, czyli taki nierównoboczny sześciokąt. Róże występowały w dwóch wariantach i tak też zostały rozmieszczone: w rzędach parzystych jeden wariant, a w rzędach nieparzystych inny.
Miałam problem z doborem tkanin jednobarwnych, bo na ekranie komputera wyświetla się trochę co innego, niż potem widzimy w realu, ale w końcu udało się. Spód patchworku będzie z takiej samej zieleni, jak obszycia boków. Wymiary tego, co widać na zdjęciu:
197x156 cm.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Malarska zabawa

Prace uczestniczek kursu


Ostatnio jakoś nie jest mi po drodze z systematycznym pisaniem postów. Nie znaczy to, że nic u mnie się nie dzieje. Właśnie dzieje się chyba zbyt dużo, ale niekoniecznie robótkowego. W połowie lipca byłam na kursie farbowania tkanin w Szkole Patchworku Anny Sławińskiej, który prowadziła Marzena Krzewicka. Wcześniej nigdy samodzielnie niczego nie farbowałam, więc wszystko, co widziałam było dla mnie nowe i odkrywcze. Na moich oczach powstało wiele ciekawych kuponów farbowanych tkanin, bo każda z uczestniczek miała możliwość zrobienia ich w kilku różnych technikach.

Niesamowite było dla mnie farbowanie przy pomocy kostek lodu. Efekt mojej pracy mogłam zobaczyć dopiero w domu, Podobnie, jak efekt poniższej spirali. Trzeba będzie przećwiczyć tą technikę farbowania, raz, żeby poeksperymentować, a dwa dojść do wprawy i zapanować nad warsztatem. 



Teraz kombinuję, jak takie farbowane kawałki można wykorzystać. Nie są zbyt duże. Ta spirala zostanie chyba wyeksponowana na torebce.

Ten kupon być może stanie się punktem centralnym jakiegoś quiltu, albo uszyję z niego coś niewielkiego z ciekawym pikowaniem?



Tego cosia przeznaczę chyba na jakieś małe elementy?


O tym ktoś powiedział, że wygląda jak szmata do podłogi. W sumie trudno się nie zgodzić, ale myślę, że może być ciekawym tłem do obrazka w technice koronki klockowej.

I na koniec farbowanie słońcem. Ciekawe efekty uzyskiwane z użyciem różnych szablonów, W ten sposób można tworzyć gotowe bloczki.

Wiedza na temat farbowania tkanin być może przyda mi się również przy farbowaniu nici. 
Do tego zajęcia dobrze jest mieć przestrzeń, którą można zachlapać i zabrudzić nie przejmując się konsekwencjami. Mowa tu o kawałku trawnika.












Gdy tak kompletnie nie miałam czasu na pisanie, w czasie jednego z moich wojaży trafiłam do patchworkowego raju. Sklepik patchworkowy w Azji, gdzie można kupić tkaniny i akcesoria praktycznie z całego świata, w tym sporo tkanin z Japonii, a ceny, ... no cóż, ceny często kosmiczne, ale popatrzeć i pomacać można. Jeżeli ma się jakiś ważny projekt, to można coś do tego projektu kupić, ale generalnie jest drożej niż u nas o 50-70%.
W Polsce nigdy nie byłam w takim sklepie, bo blisko mnie po prostu takiego nie ma.













Dzisiejsza deszczowa niedziela zmusiła mnie do pozostania w domu, stąd też postanowiłam nadrobić zaległości blogowe. Generalnie staram się nie siedzieć zbyt wiele przy robótkach, bo i tak wystarczy, że mam siedzącą pracę. Ale jak tu nie siedzieć, skoro w głowie mnóstwo pomysłów i ciągnie mnie do wielu technik. Poszczególne techniki wkradają się do mojej duszy falami, a potem jak to fale odpływają, aby wraz z inną falą przyszła ochota na coś odmiennego. Widzieliście we wpisach na blogu bardzo różne rzeczy, łącznie z wyplataniem koszyków i myślę, że każda z tych technik ma tu szansę zagościć ponownie.




Ostatnio padło na patchwork i maszyna do szycia jest stałą towarzyszką moich wieczorów. Nawet jej nie składam, dobrze, że mam takie miejsce gdzie miesiącami stoi i nie przeszkadza. Aktualnie pracuję nad moim różanym ogrodem, o którym wspominałam już wcześniej, ale na razie nic nowego oprócz śmietnika w pracowni nie pokażę. Przy tych pracach tak się rozpędziłam, że będą dwa różane ogrody. Jeden wyrazisty i jeden bardziej stonowany. Będą różnej wielkości i otrzymają różne wypełnienia. Nigdy nie szyłam, ani nie pikowałam tak wielkich prac, więc trzymajcie za mnie kciuki.















niedziela, 17 lipca 2016

Podróże z pasją - koronkowe miasteczka Słowenii

Praca Mili Primožič.w jednej z galerii w Škofja Loka
Ostatnio czas pędzi nieubłaganie i nie wiem, kiedy minęły te tygodnie od mojego ostatniego wpisu. Codziennie myślałam o tym obiecanym wpisie z koronkowych miasteczek Słowenii, ale czasu brak. Czasu brak między innymi dlatego, że dzieje się tyle, że musiałabym teraz przez tydzień pisać posty, aby nadrobić zaległości, które się nazbierały. Pomyślę, co z tymi zaległościami zrobić.

Ale do rzeczy, miało być o koronce klockowej w Słowenii. My Polska, kraj o trzydziestu ośmiu milionach mieszkańców ma swoją Bobową - jedyny obecnie ośrodek koronki klockowej, a taka dwumilionowa Słowenia ma aż cztery miasteczka, w których kultywowana jest tradycja tej misternej koronki. Miasteczkami tymi są:  Škofja Loka, Žiri, Idria i Železniki. Ja odwiedziłam pierwsze dwa. W świecie chyba najbardziej znana z koronki jest Idria, ale z relacji innych osób, które w czerwcu odwiedziły wszystkie te miasteczka wiem, że tradycja robienia koronek jest we wszystkich tych miejscach żywa i warto je odwiedzić. Marzą mi się takie wakacje z włóczeniem się i po miejscach związanych z koronką i z chodzeniem po górach, a to przecież Alpy.

Zwiedzanie Słowenii zaczęliśmy od wizyty w Škofja Loka, niedaleko tego miasteczka mieszkaliśmy. Związek z koronką klockową widać było na każdym kroku. W niejednym oknie wisiały firanki i zasłonki wykończone koronkowym obszyciem.







Praca w jednej z galerii w Škofja Loka


Przy głównej ulicy można było zwiedzić co najmniej trzy galerie prezentujące koronkę w najrozmaitszej postaci. W pierwszej przeze mnie zwiedzanej zgromadzone były prace gdzie koronka była motywem przewodnim, ale prawie każda z tych prac była wykonana w innej technice. Pierwsze zdjęcie w poście również pochodzi z tych zbiorów. 
Chciałam zrobić porządne podpisy do zdjęć, ale najwyraźniej nie dołożyłam należytej staranności przy robieniu zdjęć i trochę mi się pomieszało.

Praca w jednej z galerii w Škofja Loka
W zasadzie mam zdjęcia podpisów, ale jak się okazuje nie wszystkich, więc zostanie tak jak jest, tym razem będzie jedynie informacja skąd pochodzi zdjęcie. Wybaczcie.

Koronkowe rzeźby w drewnie kojarzyły mi się z formami do robienia pierniczków, jakie są popularne jeszcze do dzisiaj w Czechach, ale również z naszymi ornamentami góralskimi, które ozdabiają chaty ale również drewniane skrzyneczki.


Praca w jednej z galerii w Škofja Loka











Elementy koronki mogą być, jak widać na zdjęciu po lewej stronie ozdobą witrażu. Przyznam szczerze, że taka osoba bardzo ładne wyglądałaby w moim pokoju dziennym. Może powinnam poszukać chętnych do zrobienia części witrażowej, bo z koronkową dam sobie radę.








Koronkę da się również łączyć ze skórą, może być abażurem lampy itd itp tylko niebo jest granicą naszej wyobraźni. Dlaczego więc w dzisiejszych czasach tej koronki jest tak mało? Patrząc na to, co działo się w sztuce dekoracji wnętrz, to na szczęście staje się coraz bardziej obecna.







W jednej z tych galerii, o których wspomniałam na początku, moją uwagę przykuła kolekcja klocków. Wykonane wg jednego wzoru wisiały równo pozawieszane w gablotkach, jak na zdjęciu obok, a w sumie było ich 95 par. Każdą z tych par wykonano z innego gatunku drewna. przy klockach wisiał opis drzewa, które dało surowiec. Istny atlas dendrologiczny. Niestety, nie było warunków, aby to w spokoju obejrzeć i przeczytać, trzeba było biec dalej.













Praca w jednej z galerii w Škofja Loka

W tej samej galerii, co klocki było również trochę koronek, wszystkie wkomponowane w nowoczesne tło. Było tam też trochę dawnych narzędzi do robienia koronek. Można było tam zobaczyć, że dawno szpilki nie były bardzo rozpowszechnione, a być może mało kogo było na nie stać, dlatego też do upinania nici na wzorze wykorzystywano igły z kości, albo różnego rodzaju kolce.





Gdy tak patrzę na niektóre motywy wystawionych tam prac, to dochodzę do wniosku, że są one bardzo podobne do tych znanych mi z koronki bobowskiej. 
Oprócz wizyty w galeriach, była również wizyta w lokalnej pasmanterii. Nie będę się rozpisywała, nad dostępnością narzędzi materiałów do robienia koronki klockowej, ale osobom robiącym frywolitkę napiszę tylko, że był tam spory wybór kordonka Lizbeth w różnych grubościach. Oj daleko nam jeszcze do takiego zaopatrzenia :(

Po galeriach i pasmanterii przyszedł czas na zwiedzanie zamku. Nie będę się rozpisywać o zbiorach różnego rodzaju rękodzieła i narzędzi do jego wytwarzania, bo byłby to chyba najdłuższy post wszech czasów, ale wspomnę o historycznych niciach lnianych z fabryki w Wilamowicach pod Bielskiem. Oj takich już u nas nie robią. 

Na zamku była również wystawiona pokaźna kolekcja znaczków słoweńskich z koronką w roli głównej. 


Po całonocnej podróży i pełnym wrażeń dniu wszyscy myśleli już tylko o odpoczynku. Trafił mi się pokój z takim widokiem. Trzeba było szybko spać, bo była to najkrótsza noc w tym roku, a kolejny dzień miał przynieść jeszcze więcej doznań estetycznych, ale o tym mogliście już drodzy czytelnicy przeczytać w poprzednim poście.
Po wizycie na kongresie w Lublanie, kolejnym etapem przed powrotem do domu było zwiedzanie miasteczka Žiri.


Zdjęcia z pierwszej galerii nie wyszły, więc nie będę pisać o tym, czego nie pokazuję, choć pozwolę sobie nadmienić, że tym razem oprócz koronki widziałam coś w rodzaju izby pamięci fabryki butów do nart biegowych, a zwracam na to uwagę, gdyż sama buty tej marki posiadam. 
Na chodnikach Žiri namalowane były tajemnicze znaki, stopa i klocek do robienia koronki. Nie trzeba było nikogo o nic pytać, wystarczyło poruszać się tropem tajemniczych znaków i to wystarczyło aby odwiedzić wszystkie miejsca związane w tym miasteczku z koronkami.

























Pierwszy z tych tropów prowadził do czegoś w rodzaju galerii mody sakralnej. Wszystkie prezentowane tam ornaty, stuły i akcesoria liturgiczne przyozdobione były motywami wykonanymi techniką koronki klockowej. Wszystkie te elementy wykonane były po mistrzowsku. Umiejętności warsztatowe z górnej półki.

W kolejnej galerii zdjęć robić nie było wolno, a konkretnie zdjęć koronek, gdyż ten sprzęt po lewej sfotografować mi wyjątkowo pozwolono. Pewnie większość z Was zastanawia się, co to jest. Zanim pod strzechy zawitała elektryczność, ludzie musieli sobie jakoś radzić, zwłaszcza jeśli do pracy potrzebowali dobrego oświetlenia. na lampę montowano zbiorniki z wodą, które pełniły rolę soczewki i wzmacniały wątłe światło płomienia lampy naftowej.
Zdjęcie to zostało zrobione w galerii poświęconej działalności Antona Primožiča, który w 1888 roku założył firmę zajmującą się projektowaniem wzorów koronek i najwięcej słoweńskich koronek powstało wg wysowanych tutaj wzorów. Po galerii oprowadzał nas jego wnuk.












Przy wyjściu z sali kinowej w Žiri naszym oczom ukazała się taka oto instalacja. Nie zdążyłam zapisać nazwiska autorki, w każdym razie jest słoweńską projektantką mieszkającą obecnie w Stanach Zjednoczonych.












W dwóch salach ekspozycyjnych nad kinem koronek było tyle, że nie bardzo wiem, co mam Wam pokazać. Może zacznę od czegoś, co na pierwszy rzut oka koronki nie przypomina. Wchodzący w skład cyklu "Cztery pory roku" obrazek "Wiosna". Wszystkie one prezentowały ten sam widoczek, tyle że w różnej scenerii.
































Z dużym zainteresowaniem obejrzałam też cykl "Drzewa". Była obecna również autorka. Wszystkie one, a było ich kilkanaście wyglądały bardzo realistycznie.


Oczywiście to zdjęcie kojarzy się bezsprzecznie z patchworkiem. Zrobienie takich małych sześciokątów to świetny sposób na przetrenowanie różnego rodzaju tła. No, ale co później z takimi próbkami zrobić? Koronczarki ze Słowenii znalazły bardzo efektowne zastosowanie.



















Prosta, a jak efektowna pasmanteria. Przykładów takich prac było więcej. Koronka w odzieży to jak widać, niekoniecznie musi być koronkowy kołnierzyk. 






Na jednej ze ścian wystawiono prace konkursowe. Wszyscy uczestnicy konkursu pracowali na tym samym wzorze. Każda z prac była inna. Format niby ten sam, ale nie było dwóch podobnych do siebie wykonań. 
I na koniec parę zdjęć z tych galerii, już bez mojego komentarza, bo Was w końcu zanudzę, zwłaszcza, że słowo koronka było dzisiaj odmienione przez wszystkie bodaj przypadki i pojawiło sie naprawdę wiele, wiele razy.