niedziela, 29 listopada 2020

Powtórka z rozrywki, czyli ostatni tegoroczny twister

 

Ten rok zdecydowanie upłynął mi pod znakiem motywu twistera. Wcale nie planowałam tego typu patchworków, ale zaciekawienie techniką skłoniło mnie do zrobienia pierwszej serwety, a potem posypały się następne prace. Jeżeli obserwujecie moj blog to wiecie, że powstały trzy serwety, a poduszka którą tu pokazuję też jest trzecią. Kolejnej twisterowej pracy prawdopodobniej już nie będzie. Motyw został przeze mnie mocno wyeksploatowany, niemniej go jednak polecam wszystkim zainteresowanym patchworkiem taką zabawę, bo szyje się bardzo ciekawie i jako ozdoba drobnych prac jest bardzo fajny. 

Po uszyciu dwóch poduszek pozostało mi jeszcze około 70 małych kwadratów. Nie mogą się zmarnować, więc na pewno coś z nich wykombinuję. 
Zastanawiałam się, czy w ogóle tutaj pisać o tej poduszcze tak podobnej do pracy przed dwóch miesięcy, żeby nie powiedzieć że prawie identycznej, ale jestem tak zadowolona z pikowania tyłu, że zdecydowałam się zostawić tutaj wpis na ten temat. 




Tydzień temu pokazywałam serwetę którą wykończyłam korzystając ze specjalnej linijki. Wczoraj znowu trenowałam takie właśnie pikowanie. W ten sposób przód i tył poduszki są bardzo "uporządkowane" .
Moje koleżanki nie przepadają za powłoczkami z guzikami. Zazwyczaj stosują zamek błyskawiczny lub zapięcie kopertowe. Ja tymczasem już trzecią szyję zapinaną na drewniane guziki. Mam jeszcze w planach serię poduszek z obrazkami z ptakami, ale te najprawdopodobniej już będą z zamkami. Obecnie obszycie dziurek na nowoczesnej maszynie to czysta przyjemność, jest to też dobra wprawka do odszywania dziurek w odzieży.
Druga poduszka oprócz innego pikowania na tyle ma również inną lamówkę. 
Chyba pora zająć się pracami okołoświątecznymi, ale nie wiem, czy tylko coś zacznę, czy może uda mi się do tegorocznych świąt skończyć. 










sobota, 21 listopada 2020

Ze stosika niedokończonych prac - serweta do kuchni

 

W marcu, podobnie jak w roku ubiegłym, wybrałam się do Ustronia na warsztaty "zakręconego patchworku". To był pierwszy weekend marca, koronawirus zaczynał powoli się rozprzestrzeniać również w Polsce, ale mimo wszystko zdecydowałam się pojechać. Gdyby warsztaty były zaplanowane na kolejny weekend, to nie mogłyby się odbyć. Życie nauczyło mnie, żeby  nie wypełniać całego kalendarza wyjazdowego warsztatami, tylko dać sobie też trochę czasu na porozglądanie się co robią inni, porozmawianie z osobami, które widuję sporadycznie i generalnie na odrobinę wytchnienia.

Jednym z czterech kursów, w których zaplanowałam wziąć udział, było szycie patchworku w technice Fibonacci Quilt. Ciąg Fibonacciego i jego wpływ na proporcje idealne interesuje mnie już od jakiegoś czasu. Dlatego gdy zobaczyłam taki warsztat na liście, to od razu wiedziałam, że się na niego zapiszę.  Nie  miałam pojęcia, jakich rozmiarów będzie ta praca i co z tego będę chciała zrobić, więc zabrałam ze sobą dość przypadkowe tkaniny, acz zgodnie ze wskazówkami opisującymi potrzebne narzędzia i materiały.
Środek serwety przeleżał od marca i miałam koncepcję naszycia na niego w miarę prostych aplikacji. 
Koncepcja co prawda była, ale pomysł na kwiaty, które widziałabym na tym topie jakoś nie mógł się skrystalizować. Zachęcona akcją kończenia w listopadzie zalegających niedokończonych prac sięgnęłam po ten właśnie top. Zdecydowałam się dokomponować dodatkowy kolor, a szerokość doszytego brzegu wynika ze wspomnianego już ciągu. Po zrobieniu kanapki trzeba było podjąć decyzję jak to wypikować. Postanowiłam pobawić się z linijkami. Na bordiurze miał być tylko ten główny szlaczek, ale w miarę postępu prac weryfikowałam i wzbogacałam pierwotne pomysły i w ten sposób brzeg został wypikowany w trzech okrążeniach. 
Zapomniałam jeszcze wspomnieć, że wewnętrzny brzeg bordiury został obszyty ściegiem ozdobnym imitującym haft krzyżykowy. No cóż, do przywiezionego z Ustronia niedokończonego topu nie miałam jakiegoś szczególnego sentymentu, a to zawsze daje swobodę i zachęca do eksperymentów. Towarzysząca wykańczaniu quiltu fantazja dała mi radość tworzenia, a efekt, końcowy w pełni mnie zadowala.

Serweta stała się ozdobą pewnej trochę rustykalnej kuchni i wygląda jakby była zakupiona w komplecie z glazurą.
Jeszcze napiszę słowo o "pleckach". Zazwyczaj na spód daję tkaniny gładkie, ale tym razem wybrałam popelinę od Olgi. Serweta jest w zasadzie dwustronna. Wymiary pracy: 78x78 cm.


sobota, 7 listopada 2020

W czwartek otwarte, dzisiaj zamknięte, czyli krótka premiera wystawy

 

Po raz pierwszy wzięłam udział w szyciu patchworku na wystawę. Projekt został ogłoszony przez Stowarzyszenie Polskiego Patchworku, a temat "kwiaty" był dla mnie dodatkową zachętą.
Rozpoczęłam poszukiwania inspiracji i miałam różne pomysły. Wśród nich było uszycie artquiltu z kwiatami z mojego ogrodu. Ten pomysł cały czas we mnie dojrzewa, ale na swój debiut wystawienniczy postanowiłam uszyć coś prostrzego. Założyłam, że większość koleżanek ze stowarzyszenia będzie szyła artquilty, więc postanowiłam uszyć coś, co będzie bliższe patchworkowi w ujęciu klasycznym.

Spodobał mi się projekt "Starflower" aurtorstwa Angeli Nash, pozostało tylko wybrać tkaniny. Pierwotnie miałam zamiar uszyć pracę z pastelowych solidów, ale wpadł mi w ręce kupiony nie wiadomo po co charm pack. I tu znów planowałam dołozyć trochę solidów, ale ostatecznie zdecydowałam się na tkaniny wyłącznie z zestawu (oczywiście oprócz tła i lamówki). Pilnowałam, żeby nic nie popsuć, bo z zestawu zostały tylko dwa kwadraty w czerni i w razie wpadki byłby problem.
Udało się, nic źle nie pocięłam, ani nie obróciłam. Wszystkie łuski idą w dobrą stronę! Moja domowa miłośniczka ładnych i świeżo wypranych szmat też podeszła do pracy z aprobatą.

"Poranna rosa" 60x60 cm

Choć top był gotowy już w pierwszej połowie sierpnia, to skończenie pracy musiało poczekać. Czekała w kolejce poduszka na prezent, potem wyjechałam na upragniony urlop, a koniec września zbliżał się nieubłaganie. Na koniec miałam mały wypadek i nie wiedziałam czy uda mi się skończyć pracę na czas. Grażyna T. i Joanna M. zmotywowały mnie, aby się sprężyć i zgłosić pracę w wyznaczonym terminie. Moje koleżanki z lokalnej grupy patchworkowej miały okazję zobaczyć ją jeszcze przed przyszyciem lamówki. Część z nich zamiast kwiatów widziała wiatraczki. Trudno, niech będzie, jak popatrzycie na moje tegoroczne pace, to jest wręcz wiatraczkowo. Taki rok, a będzie jeszcze jedna poduszka, choć chyba jej tu już nie pokażę, bo będzie identyczna jak ta w poprzednim poście.

W czwartek 5 listopada wystawa zawisła w Bytomskim Centrum Kultury. Radość trwała krótko, bo od dzisiaj do 29 listopada Centrum będzie zamknięte. Udało mi się wczoraj pojechać i zobaczyć.

Kolekcja dopiero zaczyna swoją podróż po Polsce, mam więc nadzieję, że w najbliższych latach zawędruje również w Waszą okolicę i będziecie mogli ją zobaczyć. Patchwork to taka technika, że zdjęcie nigdy nie odda urody pracy.

Biję się z myślami, czy podjąć kolejne wyzwanie i czy zgłosić się do konkursu "Jak to ze lnem było" ? Temat lnu jest bliski mojemu sercu, ale to temat na inną opowieść, a być może również na inny post.