sobota, 29 listopada 2014

Kołowiec

W maju tego roku na blogu Trilli zobaczyłam melanżowy sweter z koła i siedziałam jak urzeczona przed zamieszczonymi przez Urszulę zdjęciami. Tak się zainspirowałam, że zapragnęłam sobie również taki zrobić. Włóczkę kupiłam od razu, ale z czasem było już gorzej. A poza tym, po co robić sweter na lato. Jednak nadszedł wrzesień i po skończeniu chusty Semele oraz kolejnym macaniu zachomikowanej włóczki postanowiłam nabrać oczka. Robiło mi się całkiem szybko, ale kolejne wyjazdy i urlop odsunęły nieco w czasie jego zakończenie. 
Udało mi się to trzy tygodnie temu i choć pogoda była nie najgorsza, to nie było czasu i warunków na sesję zdjęciową. 









Czas na zdjęcia znalazł się dzisiaj, ale gdy spotkałam się z Moją Modelką zaczął padać pierwszy tej jesieni śnieg. Obie zakutane w ciepłe kurtki, czapki i rękawiczki udałyśmy się do osiedlowego parku, gdzie hulał zimny wiatr. Żadne to warunki do swobodnej pracy twórczej. Moja Modelka jednak dzielnie wyskoczyła i z kurtki, i swetra. W takich warunkach sesja musiała być szybka.






W parku było pusto i szarawo, jedna osoba z kijkami i jeden pędzący gdzieś przechodzień. Po sesji chciałyśmy napić się gorącej herbaty, parkowa restauracja okazała się jednak zamknięta. W czasie spaceru po parku mijałyśmy jeszcze inne ładne krzaczki. Moja Modelka chciała jeszcze raz wyskoczyć z kurtki i sweterka, aby na ich tle prezentować kołowiec, ale nie chciałam jej narażać na przywiezienie ze spaceru nie tylko świeżego powietrza w płucach, ale również jakiegoś późnojesiennego bakcyla. 
Znalazłyśmy w końcu miejsce, gdzie podawali gorącą herbatę i to nawet z miodem.














Kto czytał mój poprzedni wpis, ten wie, że przy okazji dziergania plisy kołowca miałam okazję wypróbować różne rodzaje drutów. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i bardzo jestem wdzięczna wszystkim osobom, które mi je udostępniły. Plisa ma prawie 500 rzędów! Wykończenie z ładnym łańcuszkiem mogłam zrobić albo po prawej, albo po lewej stronie. Zdecydowałam się na lewą, aby wykończenie to było widoczne przy wywijaniu kołnierza. 



piątek, 21 listopada 2014

Przed wyborem

Jakiś miesiąc temu z zainteresowaniem przeczytałam artykuł Intensywnie Kreatywnej o rodzajach dostępnych drutów i ich wyborze, ale jak mawia pewne orientalne przysłowie, dziesięć tysięcy razy usłyszeć to nie to samo, co raz zobaczyć. Ja do tej pory swoje dziewiarskie próby poczyniłam na drewnianych KnitPro. Problem polega na tym, że w przeciętnej pasmanterii wybór nie jest zbyt wielki i nie można tak sobie z marszu obejrzeć i wybrać. Ale od czego są zaprzyjaźnione Dziewiarki! Nie dość, że można zobaczyć, to jeszcze da się wypróbować. Przy okazji robienia kołowca, który co prawda skończony, nie został tu jeszcze z braku zdjęć pokazany, miałam okazję pożyczyć i wypróbować kilka rodzajów wymiennych drutów. 



Do konkursu piękności stanęły drewniane KnitPro w dwóch odmianach długiej i krótkiej, druty karbonowe KnitPro, metalowe KnitPro, Addi lace długie i krótkie, ostre HiyaHiya w wersji standardowej oraz akrylowe KnitPro.
Przy okazji przerabiania plisy mogłam sobie pozwolić na częste zmienianie drutów i jak dla mnie faworytami są Addi lace i ostre HiyaHiya. Z tych dwóch rodzajów Addi mają lepszy poślizg, natomiast HiyaHiya są ostrzejsze, co możecie zobaczyć na górnej fotografii. Nie mogę zdecydowanie wybrać, które są lepsze. Na obu robiło się wprost fantastycznie. 
Przy okazji moich drucianych poszukiwań miałam okazję rozmawiać z bardziej doświadczonymi dziewiarkami, między innymi z Alicją Wolską i Agnieszką Flacht, która razem ze mną próbowała pracy na różnych drutach. Nie zachwyciły nas druty akrylowe i już wiem, że nigdy sobie takiego zestawu nie kupię, choć moje doświadczenia w robieniu wcale nie były złe. Ale na innych drutach dzierga się o niebo lepiej, więc po co kupować dobre, jak można mieć lepsze. Z doświadczeń Ali wynika, że metalowe KnitPro z żyłkami są całkiem niezłe, ale te wymienne to już zupełnie inna bajka. Moje doświadczenia z drutami KnitPro potwierdzają, to co można również przeczytać w przywołanym artykule IK, że połączenia tych drutów z żyłką nie są idealne i zdarza się, że druty haczą o włóczkę. To samo dotyczy drutów karbonowych, chociaż generalnie robiło mi się na nich całkiem nieźle, ale miałam problem z gwintami i mocowaniem żyłki.




Żyłki to osobny temat. Te w drutach HiyHiya i Addi są naprawdę bardzo elastyczne. Firma Addi w najnowszych żyłkach wykonała nacięcie, które ma służyć mocowaniu nitki. Ja jednak nie miałam potrzeby sprawdzenia zastosowania tego ulepszenia. Na pierwszej od dołu żyłce możecie to nacięcie zobaczyć. W większości drutów żyłki są uniwersalne, natomiast firma HiyaHiya podzieliła druty na małe i duże rozmiary, towarzyszą im dwie grubości żyłek. Z wyjątkiem drutów Addi, wszystkie żyłki są mocowane na gwint. W tych Addi zastosowano mocowanie na pewnego rodzaju zatrzask.


Przyznam szczerze, że na początku drut mi się wypinał, ale po opanowaniu prawidłowego mocowania, nie było już takich niespodzianek. 



Druty z żyłką i wymienne tej samej firmy to często zupełnie inny produkt. Tak jest wg Ali w przypadku drutów metalowych KnitPro, jest tak również w przypadku drutów Addi Lace, zresztą wersji drutów Addi Lace z żyłką jest kilka. Ja próbowałam tych widocznych na zdjęciu. Na obu robiło się świetnie, ale nie da się ukryć, że te z żyłką nie miały takiego poślizgu, jak druty z zestawu.

Przy wyborze drutów pojawia się jeszcze jedno pytanie: standardowe, czy krótkie? Ja lubię standardowe, ale na potrzeby podróży samolotem godne polecenia są krótkie drewniane. Jak możecie zobaczyć na jednej z fotografii, taki drut ma zaledwie dziewięć centymetrów. W chwili obecnej po raz drugi w życiu dziergam wzór Entrelac. W tym przypadku też pozwoliłam sobie na małe eksperymenty druciane i przyznam, że lepiej mi się tutaj sprawdziły druty krótkie. Tak samo lepsze mogą być do dziergania rękawów na okrągło.  Przewrotnie poleciłabym krótkie druty osobom, które dziergają nie na samych końcach, ponieważ dzięki nim nauczą się dziergać na końcach, co zapewni im równiejszy i bardziej zwarty splot.


I jaki zestaw wybrać? To zależy, co kto lubi. Jeżeli używamy tylko cienkich drutów, to idealny wydaje się zestaw HiyaHiya małe rozmiary. Drewniane KnitPro Symphonie występują w kilku wersjach, ja uwzględniłam tu najbardziej popularną. Może przed zakupem zestawu warto wypróbować? W powyższej tabeli kolorem szarym zaznaczyłam rozmiary, które nie występują w zestawach. Może warto kupić jeden rozmiar i wypróbować? A dodatkowa żyłka na pewno nam się przyda. Niestety, Addi Lace long tips nie występuje poza zestawem, ale można kupić krótkie i spróbować, a zarówno ostrość, jak i gładkość jest w obu przypadkach jednakowa. A jakie są Wasze doświadczenia w pracy z różnymi drutami?

środa, 5 listopada 2014

Do podróży przybornik nieduży

W zeszłym roku na urodziny dostałam niespodziewanie i ku mojej wielkiej radości przybornik podróżny na akcesoria robótkowe. Służy mi ponad rok, ale jest niezamykany i zdarzyło mi się, ze zgubiłam szydełko, a niejednokrotnie wypadało do torebki. Od dłuższego czasu myślałam, żeby uszyć sobie coś co będzie zamykane, a moje ostatnie zainteresowanie drutami sprawiło, że chciałam zaplanować tam miejsce również na druty.


Dlatego też, gdy Intensywnie Kreatywna ogłosiła konkurs COŚ DO TOREBKI, to właściwie wiedziałam już co mam robić. Problem był tylko taki, że byłam daleko od domu i nie wiedziałam, czy zdążę.
Po powrocie największym problemem był wybór tkaniny. Miała być zielona, miała być z nadrukiem pudełek na szpilki, miała być z nadrukiem damskich akcesoriów, a ostatecznie stanęło na stonowanej tkaninie w jesienne liście. Trochę przeważyła dostępność w moim domu pasujących dodatków, bo tu, gdzie mieszkam,wcale nie tak łatwo kupić zamek odpowiedniej długości i w odpowiednim kolorze. Potrzebne mi też były tkaniny jednobarwne bez wzoru.
W ubiegłą niedzielę zabrałam się do pracy, czas gonił, bo termin zgłaszania prac mijał następnego dnia o północy. Najważniejsze, to dobrze rozplanować kolejność pracy. Modliłam się tylko, żeby moja maszyna nie sprawiła mi jakiegoś psikusa, ale współpracowała ze mną bezproblemowo. Pod koniec już chyba ze zmęczenia zdarzyło mi się nie dopilnować i przeszyć nie to co trzeba, ale jakoś dałam radę. Żeby nie tracić czasu na szukanie po sklepach, postanowiłam zrobić wypustki własnoręcznie. Dzięki temu idealnie zgrały się z podszewką. Ta wewnętrzna jest wypełniona sznurkiem do ściągania kapturów, a ta cienka wewnętrzna sznurkiem gorsetowym, tym samym, z którego wykonałam pętelki. Miały być guziczki - takie chińskie węzełki wykonane z tego samego sznurka gorsetowego, ale doszłam do wniosku, że zapięcie do niczego tu nie jest potrzebne, a za pętelki będzie wygodnie podnosić. Dzisiaj dla treningu przećwiczyłam sobie robienie takich guziczków. Może kiedyś zrobię na ten temat jakiegoś tutka.

Nigdy wcześniej nie wszywałam takiego długiego zamka błyskawicznego i jeszcze na dodatek po łuku. Dałam jednak radę. Od poniedziałku etui na przybory robótkowe wędruje sobie po świecie w mojej torebce. Nie miałam okazji jeszcze w tym czasie coś robić, bo za kierownicą raczej trudno, chociaż stojąc w jakimś masakrycznym korku, kto wie, przynajmniej stres własny można wtedy rozładować.



We wnętrzu wykorzystałam trzy ściegi ozdobne. Nie chciałam przesadzić z dekoracyjnością. Aby wpasować się w klimat całości, wybrałam dwa z liśćmi i jeden dziergany. Choć etui zostało wykonane z myślą o przyborach robótkowych, to może z powodzeniem być albo kosmetyczką, albo piórnikiem. Po obu stronach na całej szerokości i wysokości znajdują się portfelowe kieszenie.
Szyjąc to etui rozochociłam się bardzo i mam ochotę uszyć podobny przybornik, ale z trochę innym przeznaczeniem. 
Niezależnie od wyników konkursu, który rozstrzygnie się już w niedzielę, to niezmiernie cieszę się, że zmobilizowałam się do uszycia tego podróżnego drobiazgu.